niedziela, 16 lutego 2014

Epilog

Nie będzie to typowy epilog, bo jest w nim dużo wspomnień Olivii. Zapraszam do czytania ;]

                 Siedząc na twardym siedzeniu w pociągu dałam się porwać wspomnieniom.
„… Gdy zamykałam drzwi ktoś na mnie wpadł. Oczywiście nie przewróciłam się. Nie jestem ciapowatą, małą, biedną dziewczynką. Niestety chłopak leżał na ziemi. Miał białe włosy z czarnymi końcówkami. Czarne końcówki chyba nie były naturalne. Bo kto normalny ma dwukolorowe włosy?! Co przykuło moją uwagę szczególnie to jego oczy. Piękne. Jedno było zielone a drugie złociste. Był dość nietypowo ubrany. Wyglądał jakby urwał się z epoki wiktoriańskiej. Patrzyłam na niego chyba zbyt długo, bo się zaczerwienił. Widziałam jak patrzy na mnie.
  - Przepraszam – powiedział nieznajomy.
  - Nic nie szkodzi – powiedziawszy to podałam mu rękę – mam na imię Olivia.
  - Miło poznać. Ja nazywam się Lysynder – powiedział z uśmiechem – A tak w ogóle to gdzie się wybierasz?
  - Do nowego liceum. Słodki Amoris czy jakoś tak.
   - Ja też uczęszczam do tego liceum.
  - Tak? – Krzyknęłam z radością – Przynajmniej będę znała jedną osobę.
  - Hahahah jesteś bardzo miłą osobą.
  - Dziękuje ty też jesteś bardzo miły.
  - Mógłbym cię zaprowadzić do szkoły? – Zapytał uprzejmie…”
                Nasze pierwsze spotkanie. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Już od pierwszego spojrzenia go polubiłam. Nie oceniał, pomagał, był miły i najważniejsze! Gdy zrobiłam coś głupiego to się nie naśmiewał.
„…Poszłam do mojego pokoju. W co ja mam się ubrać? I dlaczego się zgodziłam iść z nim gdziekolwiek? Już wiem! Najlepsze pomysły wpadają do głowy w łazience. Więc i tam się udałam. Do łazienki trzeba było przejść przez salon. Po drodze napotkało mnie zdziwione spojrzenie Lysa.
  - Gdzie idziesz – spytał, gdy byłam w łazience.
  - Nie wiem, w co się ubrać, a podobno najlepsze pomysły wpadają w łazience, więc… Czy ja to powiedziałam na głos?
  - Yhmmm…
  - Ups… Zapomnij! Idę do łazienki, żeby zrobić kucyka! – krzyknęłam po chwili i spaliłam niezłego burka. W odpowiedzi usłyszałam śmiech Lysandra – Hej nie śmiej się! To nie moja wina, że jestem, jaka jestem! – oburzyłam się.
  - I za to cię lubię Ola – stwierdził śmiejąc się do rozpuchu…”
„…Włączyłam wieżę. Właśnie leciał jakiś rokowy kawałek. Zaczęłam ślizgać się po panelach w skarpetkach. Kilka razy wylądowałam tyłkiem na ziemi, ale tylko się z siebie śmiałam. Gdy po raz kolejny zapoznawałam tyłek z podłogą zobaczyłam Lysandra, który opierał się o framugę drzwi. Nagle poczułam jak się czerwienię.
  - Tyłek nie boli? - spytał tłumiąc w sobie śmiech.
  - Długo tu jesteś? - postanowiłam nie odpowiadać na jego pytanie.
  - Od jakiś piętnastu minut, ale nie chciałem przerywać twojej zabawy - odparł i usiadł na kanapie…”
                Wiedział czego mi potrzeba. Zawsze lubiłam spędzać z nim czas.
„…Cały dzień przesiedziałam rysując w parku. Gdy spojrzałam na wyświetlacz komórki zobaczyłam, że jest godzina 21:00. Postanowiłam zbierać się do domu. Postanowiłam iść przez miasto. Droga była dłuższa, ale bezpieczniejsza. Nagle ktoś mnie złapał za ramię.
  - Cześć – usłyszałam znajomy głos Lysandra.
  - Hej – odpowiedziałam.
  - Co tu robisz? – spytał.
  - Wracam z parku.
  - Może poszlibyśmy na pizzę? – zapytał. Na słowo „pizza” mój brzuch się odezwał. No tak przecież cały dzień nie jadłam – To chyba znaczy tak – zaczął się śmiać.
  - Nie mam kasy – wyznałam.
  - Nie szkodzi ja zapłacę – stwierdził i zaciągnął mnie do pobliskiej pizzerii. Złożyliśmy zamówienia.
  - Co robiłaś w parku – zaciekawił się różnooki.
  - Siedziałam, oddychałam, rysowałam – odparłam krótko. Wtedy kelnerka przyniosła jedzenie. Pożarłam całą pizzę. Potem rozmawialiśmy chyba z godzinę. Dochodziła 24:00 i właściciel lokalu nas grzesznie mówiąc „wyprosił”. Poszliśmy razem do naszego bloku. Lys pocałował mnie w policzek na pożegnanie. Przez to zrobiłam się czerwona, ale on chyba tego nie zobaczył, bo po tym zdarzeniu szybko weszłam do domu…”
                I tylko on jedyny wie co się stało! A jeżeli komuś wygada?! Ale przecież obiecał mi…
„…Wyłączył telewizor i wyszliśmy z bloku. Spacerowaliśmy w ciszy. Poszliśmy do parku. Było już dość późno. Widziałam, że coś go gryzie. Zaczęłam się zastanawiać czy go o to nie zapytać. Moja ciekawość wygrała.
  - Powiedz mi - walnęłam prosto z mostu.
  - Co? - zdziwił się.
  - Przecież widzę, że cię coś gryzie.
  - No dobra - westchnął - No, więc... nie wiem jak o to zapytać...
  - Mów - zażądałam.
  - Zastanawiam się, dlaczego masz tą bliznę i dlaczego nigdy nie mówisz o rodzicach - wypalił tak szybko, że ledwo, co zrozumiałam - Ale jeżeli nie chcesz o tym mówić to... - niedane mu było skończyć swoją wypowiedź, bo mu przerwałam:
  - Nie, powiem ci, bo i tak kiedyś byś się o tym dowieział. Usiądźmy na ławkę, a ja ci opowiem - usiedliśmy, a ja zaczęłam mówić - Pewnego wieczoru wracałam z rodzicami do domu. Jechaliśmy samochodem, który nagle wpadł w poślizg. Mój tata nie mógł wyhamować - poczułam, że po moim policzku spływa pierwsza łza - Uderzyliśmy w drzewo. Mojego ojca przebiła gałąź, a mama uderzyła głową o boczną szybę - teraz po moich policzkach spływał wodospad łez - Przeżyłam, bo siedziałam na tylnich siedzeniach. Szkło z rozbitej szyby mnie zraniło, więc dlatego mam bliznę - rozpłakałam się na dobre. Spojrzałam na Lysa. Na jego twarzy malowało się zdziwienie. Nic nie mówił tylko mnie przytulił.
  - Przepraszam, że o to zapytałem - wyszeptał mi w włosy.
  - Obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz - odsunęłam się od niego.
  - Obiecuję - przestałam płakać. Różnooki wytarł mi łzy - Idziemy do domu? - spyta z troską.
  - Tak - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. Szliśmy w kierunku naszego bloku, kiedy on powiedział:
  - Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś - uśmiechną się do mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech…”
                Z nim zawsze świetnie się bawiłam.
„…Dziś piątek, a jutro sobota i bal zimowy. Właśnie wracam ze szkoły. W końcu dotarłam do domu. Zjadłam spaghetti przygotowane przez brata i zaczęłam oglądać telewizję. "Trudne sprawy", "Dlaczego ja?", "Ukryta prawda", "Śmierć na 1000 sposobów" i tak minęło mi kilka godzin mojego życia. Ktoś zadzwonił do drzwi. Poszłam otworzyć. Po drugiej stronie zobaczyłam mojego kochanego Lysandra. Miał czerwony nos jak pijak. Słodko.
  - Hejka! Co cię sprowadza? - spytałam.
  - Ubierasz się ciepło i jedziesz ze mną - powiedział stanowczo i wepchał mi się do domu.
  - Gdzie? - zdziwiłam się.
  - Nie zadawaj zbędnych pytań - podał mi kurtkę i buty. Ubrałam się i poszłam z nim. Weszłam do jego samochodu. Ciekawe gdzie jedziemy! A jeżeli on jest seryjnym zabójcą, który zabija takie biedne dziewczynki jak ja? O Boże w co ja się wkopałam?! Jechaliśmy jeszcze kilka minut kiedy zobaczyłam budynek lodowiska. Nie! Tylko nie lodowisko. Nie umiem jeździć na łyżwach. Mało tego ja ich na nogach nigdy nie miałam! Lys wyszedł z auta i pomógł mi wysiąść. Weszliśmy do budynku. Białowłosy poszedł po łyżwy. Przyniósł dwie pary.
  - Lysander, ja nie umiem jeździć na łyżwach - wyznałam.
  - To nic. Nauczę cię - powiedział z uśmiechem od ucha do ucha. Zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku. Potem włożyłam na nogi te przeklęte łyżwy, w których się zabiję. Gdy już je miałam na nogach chciałam wstać, ale się bałam. W tedy podszedł do mnie Lys i pomógł mi wejść na lód. O Boże! Już po mnie!
  - Lysander! Nie puszczaj mnie! - krzyknęłam przerażona.
  - Nie puszczę - odparł. Jeździliśmy sobie tak kiedy on mnie puścił. Wylądowałam tyłkiem na lodzie. Lys powstrzymywał się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Próbowałam wstać, ale na marne, bo co chwilę moje cztery litery lądowały na lodzie. Białowłosy pomógł mi wstać.
  - Masz śnieg na tyłku - zauważył.
  - Co?! Weź strzepnij ten śnieg, bo ja zaraz się przewrócę - powiedziałam. Różnooki chyba zrobił się czerwony, ale wykonał moją prośbę. Jeszcze godzinę byliśmy na lodowisku. Potem zmarznięci poszliśmy do McDonalda. Gdy zjedliśmy Lys zaproponował spacer po parku. Robiło się już ciemno, ale zgodziłam się. Spacerowaliśmy sobie, kiedy białowłosy złapał mnie za rękę. Zdziwiłam się. Jeszcze chwilę spacerowaliśmy, kiedy on zapytał:
  - Olivia idziesz z kimś na bal? -  A więc po to ten cały cyrk.
  - Nie, czemu pytasz? - odparłam. Zatrzymał się. Patrzyliśmy sobie w oczy. Złapał za moją drugą rękę.
  - Poszłabyś ze mną? - spytał patrząc mi w oczy.
  - Tak - powiedziałam i przytuliłam się do niego. Potem odwiózł mnie do domu. Szczęśliwa zjadłam kolację, umyłam się i wskoczyłam do łóżka. Przez długi czas nie mogłam zasnąć. Nie mogę doczekać się jutra!...”
Tak bardzo go kocham! Jego zapominalstwo, to jak się śmieje, jak się dąsa, a nawet jak jest o mnie zazdrosny! Ale najbardziej kocham jego głos.
„…Zaczęły się lekcje. Najpierw historia. Znudzę się pewnie. Jakoś ją przeżyłam. Teraz jest przerwa. Chodzę do tego liceum kilka miesięcy, ale nigdy nie byłam w piwnicy. Tam znajduje się sala z instrumentami. Jest tam też jakaś druga sala, do która jest zamknięta na klucz i wchodzi się do niej ze dworu. Weszłam do klasy, która zawsze była otwarta. Nikogo tu nie było. Zobaczyłam gitary, pianino, skrzypce, perkusję i inne instrumenty. Ja umiem grać na pianinie, gitarze i skrzypcach.  Nie robiłam tego już dawno, bo mój tata kochał muzykę i gdy grałam na instrumentach zawsze o nim sobie przypominałam. To właśnie on nauczył mnie grać. Usiadłam na podłużnym stołeczku i lekko dotknęłam klawiszy. Zaczęłam grać pierwsze nuty piosenki.  Dream Evil "Losing you" po chwili dodałam śpiew.
"In the dead of the night
As the candles die out
I'm watching her going to sleep
She has to be strong
She's left all along
I have to go out in the fields "
                Co z tego, że to męska piosenka? Zamknęłam oczy i śpiewałam dalej. Gdy byłam mała tata grał mi kołysanki na pianinie.  Pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach i spadły na klawisze pianina. Poczułam jak ktoś siada obok mnie, ale zignorowałam to. To była moja piosenka, moje pianino i nawet jeśli komuś to przeszkadzało, nie powinien się do tego wtrącać!
"You're all I ever wanted
And I can't go on without you
But some things come between us,
My love"
Dośpiewałam do końca, ale nie sama, przeciągając ostatni wers tak śpiewnie, jak tylko potrafiłam. Znałam ten męski wokal, który śpiewał tuż obok mnie. Znał słowa, a to męska piosenka. Zamknęłam usta. Słowa są jego, lecz muzyka moja. Po tych słowach, po ostatnim wersie powinny się dołączyć gitary i perkusja, jednak nie było ich tutaj, ze mną. Przestałam płakać. Chciałam bardziej przysłuchać się głosu tego mężczyzny.
"Words cannot express
The sorrow I feel
I wish I could turn back time
To where we began
Where love had no end
And you and me were as one "
Kimkolwiek był mężczyzna obok, śpiewał cudownie. Gładka, idealna barwa, bez chrypki, którą jednak mógł osiągnąć. Ta pieśń musiała pozostać czysta jak łza niewiasty.

"You're all I ever wanted
There's just pain without you
Hear the angels cry in heaven, my love"


                     Cudownie akcentował "my love"!
Z takim uczuciem, pasją, a jednocześnie emanował delikatnością. Brzmiał jak jedwab, który oplata nagie ciało.

"I'm scared I might be losing you
and I don't know which way to turn
I fell I might be losing you
I can't live my life without your love"


             Aż mam gęsią skórkę! Emocje emanują, rozpływają się w powietrzu. Czułam cała sobą emocje drugiej osoby, jednocześnie czułam moc w słowach piosenki. Serce biło szybciej, a palce ostrożnie wybijały rytm. Rozumiał, że pianino jest moje, ale słowa jego. Nie otwierałam oczu, mając nadzieję, że będzie śpiewał dalej. Och, jak pięknie wyciągnięte "without"! Tak czysto, tak... anielsko! Przez krótką chwilę grałam, a on milczał. Potem śpiewał dalej kolejną zwrotkę wywołując gęsią skórkę.

"The sound of your breath
The smell of your hair
The touch of your golden skin
They keep me awake
Through out every night
To think of what might have been
You're all I ever wanted
You're my life and my lust
I could never mean to hurt you, my love "


                Kiedy to śpiewał, czułam ten oddech, ten dotyk... Czułam to, co on śpiewał.


"I'm scared I might be losing you
and I don't know which way to turn
I fell I might be losing you
I can't live my life without your love "


              Ostatni wers znów był tak strasznie ujmujący... Grałam, a on śpiewał. Nic więcej się nie liczyło. Nic, absolutnie nic. Ja, on i pianino, reszta świata odpłynęła w zapomnienie. To było bez znaczenia.

"I have fought so many battles
I have suffered so much pain
Without you to love and hold me
All of this would be in vain"


              Jak ujmująco zaśmiewał "pain" i jak cudownie wyciągnął "vain"! Teraz powinna być solówka gitary, której nie ma. Och, dlaczego jej nie ma?! Tak pięknie by się z nią skomponował! Śpiewaj jeszcze, proszę... Tutaj bym grała ja, na skrzypcach...

"I'm scared I might be losing you
and I don't know which way to turn
I fell I might be losing you
I can't live my life without your love "
                 Śpiewał dalej, a ja grałam, próbując dorównać mu w emocjach, lecz i tak pozostałam w tyle. Och, skończył śpiewać... Pozostało mi zakończyć tę klauzulę właściwymi nutami...
Siedzieliśmy w milczeniu jeszcze długo po zakończeniu gry. Wciąż miałam zamknięte oczy, ale w duszy wciąż czułam te... wrażenia, te emocje, dotyk, zapach... to pragnienie miłości, obawy, lęku... To było niezwykłe. W końcu zmusiłam się do otworzenia oczu. Obok mnie siedział Lysander. Wiedziałam, że skądś znam ten głos. Jak mogłam nie rozpoznać głosu mojego ukochanego?!  Niby śpiewałam razem a nim, ale na wygłupy, a teraz on zaśpiewał tak jak potrafił najlepiej. Pierwszy raz słuchałam jego śpiewu, a znamy się kilka miesięcy…”
Był taki troskliwy. Jak ja go kocham!
„…- Przyszłam po ciebie razem z Leo – pocałowałam go. Wciąż leżeliśmy na ziemi. W sumie to on leżał na ziemi, a ja na nim. Mi było wygodnie, ale nie wiem jak jemu.
- Moglibyśmy wstać? – spytał – Kamienie wbijają mi się w plecy – poskarżył się. Wstałam z niego i podałam mu rękę tym samym pomagają mu podnieść się z ziem.
- Dlaczego nie masz kurtki? – spytał troskliwie różnooki.
- Zapomniałam – odpowiedziałam. Poczułam jak ktoś zarzuca mi na ramiona płaszcz. Okazał się to być Lys, który oddał mi swoje okrycie wierzchnie.
- Lysander – ściągnęłam z siebie płaszcz – Będzie ci zimno.
- Chciałyby ci przypomnieć, że to ty byłaś chora, a tak w ogóle to nie powinnaś dziś wychodzić z domu – pouczył mnie i założył na moje ramiona płaszcz. Zrobiłam minę naburmuszonego dziecka na co on tylko się zaśmiał…”
                Poczułam jak łzy spływają mi po policzkach. Podciągnęłam nogi do piersi, objęłam je rękami i położyłam brodę na kolanach. Zaczęłam płakać. Przecież ja go tak bardzo kocham! Siedziałam na tym twardym siedzeniu i ryczałam. Po kilku minutach przestałam płakać. Wyglądałam przez okno. Wszędzie były drzewa. Jak wrócę to postaram się poprawić stosunki między mą, a białowłosym. 

6 komentarzy:

  1. YES YES YES! Ona kocha Lysa a Lys ją! Teraz, jestem szczęśliwa jak nigdy! Niech wrócą do siebie, taka śliczna z nich para była... I mam nadzieję że już żadna smutna niespodzianka Olivi nie spotka...

    Rozdział jest jak zwykle ZAJEBISTY! Kiedy nex? Bo już nie mogę się doczekać ;]

    ''Kuroshitsuji

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgłąazam, że przeczytałam epilog, który bardzo mi się podobał z powodu tych wspomnień. Pisz next, już xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Oni mają do siebie wrócić rozumiesz?? Taka cudowna para a tyle przeszkód przed nimi! >:c Właśnie, kiedy next? Bo macam ikonkę z tym blogiem co chwilę..

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy będzie następny blagaaam chce dalej!

    OdpowiedzUsuń
  5. Brawoooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo
    Epilog świetnyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy
    Wspomnienia zostały świetnie uchwycone. ^.^

    OdpowiedzUsuń
  6. wow ale to piękne. Niesamowicie piszesz. zapraszam do mnie na bloga ale nie dorastam ci do piet jestes wrecz niesamowita pewnie i tak go nie przeczytasz ale i tak wstawie link do bloga o slodkim flircie slodki-flirt-blog.blog.pl

    OdpowiedzUsuń