środa, 27 listopada 2013

Rozdział 4 - stare hobby i tygodniowy hotel " U Leo"

              Obudziłam się rano  z potwornym bólem głowy. Najdziwniejsze było to, że spałam na na podłodze obok Lysa i Kasa. Co się wczoraj wydarzyło? Postanowiłam obudzić Lysyndra.
   - Wstawaj – mówiłam i szturchałam go w ramię.
  - Leo nie chce iść do szkoły – zaczął gadać jakieś brednie.
  - Lysander! – krzyknęłam – Wstawaj!
  - Ola?
  - Nie, Święty Mikołaj – powiedziałam – Zawieź mnie do domu.
  - Już wstaję – westchnął – może zjemy najpierw śniadanie?
  - Czemu nie? A wiesz może co się wczoraj działo?
  - Pamiętam wszystko jak przez mgłę – zmarszczył czoło – ostatnie co pamiętam to jak tańczyłaś z Arminem.
  - To ja w ogóle wczoraj tańczyłam z Arminem? – zdziwiłam się.
  - Na to wygląda. Dobra, choć coś zjeść, potem odwiozę cię do domu – stwierdził i zaczął budzić Kastiela.
             Zeszliśmy na dół. W domu był jeden syf. Koło sofy leżały zużyte prezerwatywy. Ludzie są ohydni. Wszędzie walają się puszki po piwie, butelki po wódce i różne takie. W całym domu wali papierosami. Usiadłam na kanapie, a do mnie dołączył brązowooki. Poszłam do kuchni w poszukiwaniu jakiś tabletek przeciwbólowych. Spytałam się białowłosego o leki. Grzebał coś w szafkach, by po chwili dać mi tabletkę. To był dość dziwne. Lys czuł się w domu Kastiela jak w swoim własnym. Nie zastanawiając się dłużej wróciłam do salonu. Czerwonowłosy miał zamknięte oczy i klął coś pod nosem o bólu głowy. Po niecałych piętnastu minutach wszedł Lysander z talerzem kanapek. Zjadłam dwie. Chłopcy byli bardzo głodni. Po śniadaniu Lys odwiózł mnie do domu. Pod naszym blokiem pożegnałam się z nim i poszłam do mieszkania. Chciało mi się pić i jeść. Zajrzałam do lodówki. Pustka. Był jeszcze sok pomarańczowy. Wypiłam całą zawartość na jednym wdechu. No nic trzeba iść na zakupy. Wzięłam trzy dychy z pudełka na ciastka i wyszłam z bloku. Poszłam do Biedronki i kupiłam chleb, bułki, wędlinę, ser, płatki, mleko, żelki, lody i papier toaletowy. Wyszło więcej niż trzydzieści złoty, ale na szczęście miałam jakieś pieniądze w kurtce. Zapłaciłam i wróciłam do domu. Postanowiłam zobaczyć czy nie ma żadnych listów. Ughhhhhhhh… Dlaczego ta skrzynka jest tak wysoko?! Nie mogłam dosięgnąć.
  - Co to ma być do jasnej cholery?! – zaczęłam krzyczeć – Mam stawać na szczudłach żeby tu dosięgnąć?!
  - Hahahah, jesteś tak mała i drobniutka, że pewnie tak – powiedział wchodząc na klatkę Kastiel. Podszedł do mnie i wyjął listy z tej  przeklętej skrzynki – Trzymaj – podał mi je.
  - Dzięki, gdzie idziesz?
  - Do Lysandra. Obiecał, że jak cię odwiezie to pomoże mi sprzątać, ale do tej pory go nie ma więc idę go wyciągnąć siłą.
  - Heh, jak nie chce po dobroci to trzeba siłą.
  - Właśnie tak! – przyznał mi racje. Szłam w kierunku mojego mieszkania, Kastiel szedł obok. Potem zaczął walić do drzwi białowłosego, a ja weszłam do domu. Zaczęłam przeglądać listy. Same rachunki. Była 18. Walnęłam się na sofę. Usłyszałam jakieś hałasy na klatce schodowej. Wychyliłam głowę za drzwi i zaczęłam krzyczeć:
  - Hej ciszej! – zobaczyłam, że Kastiel goni Lysandra. Zaczęłam się śmiać i zastanawiać, czym sobie zawinił białowłosy. Nagle różnooki schował się za moimi plecami.
  - Olivia ratuj! On chce mnie zamordować! – zaczął panikować.
  - Tchórz! Chowa się za dziewczyną – skomentował Kas.
  - Wolę być żywym tchórzem, niż martwym bohaterem – stwierdził.
  - Dobra już dość! – mówiłam przez śmiech – Kastiel zostaw Lysa i nie tłuczcie się tak, bo chce się zdrzemnąć.
   - Śpioch! – stwierdził Lys.
  - Bo zaraz zostawię cię na pastwę Kastiela.
  - Dobra, dobra. Kolorowych snów.
  - Dzięki – powiedziałam i weszłam do mieszkania. Walnęłam się na kanapę. Zasnęłam. Obudziło mnie szturchanie w rękę. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam Przemka. Zamruczałam coś pod nosem i przekręciłam się na drugi bok. Chłopak wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego pokoju.
   - Aaaaaaaaaaaaa – mój krzyk. Łup! Spadłam z łóżka. Znów, znów ten koszmar. Jestem cała zapłakana i roztrzęsiona. Do mojego pokoju ktoś wbiega. Okazuje się, że to czarnowłosy. Przytula mnie, a ja wciąż płaczę. Podnosi mnie z podłogi i kładzie na łóżku. Po chwili leży obok mnie przytulając. Zawsze tak robi jak mam ten koszmar. Znów śniła mi się śmierć rodziców.
Następnego dnia była niedziela. Obudziłam się i zrobiłam poranną toaletę. Wyszłam z domu do parku pomyśleć. Przypomniał mi się ten koszmar. Po wypadku śnił mi się prawie codziennie, ale od trzech miesięcy nie śnił mi się. W poprzednim miejscu zamieszkania nie maiłam żadnych przyjaciół. Może oprócz bliźniaków i Ewelin, ale ona znienawidziła mnie, bo jej chłopak zakochał się we mnie i ją rzucił. Był najpopularniejszym chłopakiem w szkole. Każda dziewczyna się w nim kochała. Tylko nie ja. Nie nawiedziłam takich osób. On ubzdurał sobie, że musi mnie w sobie rozkochać i pomyśleć, że przez takiego śmiecia straciłam jedyną koleżankę. Nie zastanawiając się dłużej nad tym usiadłam na ławce. Coś mnie natknęło i postanowiłam coś narysować. Poszłam, wręcz pobiegłam do papierniczego i kupiłam zeszyt formatu A4, ołówek i gumkę do ścierania. Cały dzień przesiedziałam rysując w parku. Gdy spojrzałam na wyświetlacz komórki zobaczyłam, że jest godzina 21:00. Postanowiłam zbierać się do domu. Postanowiłam iść przez miasto. Droga była dłuższa, ale bezpieczniejsza. Nagle ktoś mnie złapał za ramię.
  - Cześć – usłyszałam znajomy głos Lysandra.
  - Hej – odpowiedziałam.
  - Co tu robisz? – spytał.
  - Wracam z parku.
  - Może poszlibyśmy na pizzę? – zapytał. Na słowo „pizza” mój brzuch się odezwał. No tak przecież cały dzień nie jadłam – To chyba znaczy tak – zaczął się śmiać.
  - Nie mam kasy – wyznałam.
  - Nie szkodzi ja zapłacę – stwierdził i zaciągnął mnie do pobliskiej pizzerii. Złożyliśmy zamówienia.
  - Co robiłaś w parku – zaciekawił się różnooki.
  - Siedziałam, oddychałam, rysowałam – odparłam krótko. Wtedy kelnerka przyniosła jedzenie. Pożarłam całą pizzę. Potem rozmawialiśmy chyba z godzinę. Dochodziła 24:00 i właściciel lokalu nas grzesznie mówiąc „wyprosił”. Poszliśmy razem do naszego bloku. Lys pocałował mnie w policzek na pożegnanie. Przez to zrobiłam się czerwona, ale on chyba tego nie zobaczył, bo po tym zdarzeniu szybko weszłam do domu.
Obudziłam się rano. Mój brat spał tuląc mnie. Znów śnił mi się ten sam koszmar. Obudziłam go. Powiedział, że idzie zrobić śniadanie. Zwlekłam się z łóżka i zrobiłam poranną toaletę. Jak zwykle założyłam za dużą o kilka numerów, szarą bluzę i białe rurki. Zjadłam śniadanie, spakowałam potrzebne na dziś książki i wyszłam z mieszkania żegnając się z Przemkiem. Pod moimi drzwiami stał Lysander.
  - Co ty tutaj robisz? – spytałam ze zdziwieniem.
  - Czekam na ciebie. Nie chciałem iść sam do szkoły – wytłumaczył i pocałował mnie w policzek. Tym razem na przywitanie. Nie spaliłam buraka. Przyzwyczaiłam się do jego bliskości na tyle by nie czerwienić się za każdym razem, gdy mnie dotyka. Szliśmy do szkoły w ciszy. Miałam dziś zły humor i nie paliłam się zbytnio do rozmów. Doszliśmy na dziedziniec. Podszedł do na Kastiel.
  - Dlaczego nie ubrałaś się tak jak na mojej imprezie? – spytał mnie zdziwiony.
  - Mówiłam ci. Nie lubię być w centrum uwagi – odparłam spokojnie, ten chłopak za chwilę wyprowadzi mnie z równowagi.
  - Heh, w tej bluzie nawet nie widać, że masz cycki – no i przegiął pałkę!
  - Jeżeli masz zamiar mnie komentować to daruj sobie – powiedziałam nadal spokojnie. Niech powie jeszcze słowo to go zabiję na miejscu.
  - Będę komentował – droczył się ze mną.
  - Milcz, albo nic nie mów! – straciłam cierpliwość do tego łoma – Cześć – rzuciłam na odchodne i poszłam do szkoły. Pierwsza lekcja minęła zwyczajnie tak samo jak druga. Zadzwonił dzwonek informujący, że zaczyna się trzecia lekcja. Szybko pobiegłam do szafki. Nie mogłam jej otworzyć.
  - Jebana…! - szamotałam się z szafką i wyklinałam ją - …Kurewstwo…! - nie szczędziłam przekleństw - … OTWIERAJ SIĘ SKURWYSYNIE! – nie wytrzymałam i walnęłam w szafkę z pięści. Szybko tego pożałowałam, bo moją rękę przeszył ból. Złapałam się za nią i skuliłam klnąc z bólu – Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa! – spojrzałam na rękę. Skóra na kostkach krwawiła. Szafka był otworzona. To oznaczało moje zwycięstwo! Wyjęłam z niej plastry i przykleiłam na rany.
  - No, no nie sądziłem, że księżniczka zna tyle przekleństw i, że potrafi tak przyłożyć – powiedział opierający się o ścianę czerwonowłosy. Prychnęłam i wyciągnęłam z szafki to co było mi potrzebne. Miałam już odejść, ale brązowooki pociągnął mnie za rękę i gdzieś prowadził.
  - Puść mnie! Gdzie mnie ciągniesz?! – krzyczałam.
  - Nie drzyj się! Jest lekcja, zaraz ktoś nas usłyszy – powiedział.
Wprowadził mnie na ostatnie piętro liceum. Potem zaprowadził w inny korytarz. Zobaczyłam drzwi. Kastiel wyjął klucz i otworzył je. Kazał mi tam wejść. Weszłam i zobaczyłam, że jestem na dachu liceum. Widok zapierał wdech w piersiach. Usadowiłam tyłek na zimnym, betonowym dachu. Czerwonowłosy usiadł obok mnie. Słońce przyjemnie grzało moje ciało.
  - Z kąt masz klucze na dach? – spytałam.
  - Pożyczyłem od Srajtaniela – oparł z obojętnością.
  - Mówiąc „pożyczyłem” miałeś na myśli „ukradłem”? – pokiwał twierdząco głową – Srajtaniel to Nataniel? – znów pokiwał głową.
  - Choć usiądziemy na ławce, bo zimno mi w tyłek – powiedział i poszedł na ławkę. Powędrowałam za nim. Gdy siadłam położył mi głowę na kolanach.
  - Wygodnie? – spytałam.
  - Tak – odparł i zamkną oczy. Zaczęłam bawić się jego włosami. Wykombinowałam, że zaplotę mu kilka warkoczyków. Już robiłam piątego kiedy on nagle otworzył oczy i zapytał:
  - Co ty robisz?
  - Nic - powiedziałam i zaczęłam uciekać. Po tym jak rozplątał swoją "fryzurę" rzucił się na mnie przewracając nas i zaczął gilgotać. Błagałam o litość, ale on nie zna litości. Gdy nie mogłam już oddychać puścił mnie.
  - Dobra chodź na lekcję, bo Srajt nie da ci spokoju, że opuściłaś lekcję - stwierdził i pomógł mi wstać.
  - Jesteś bezlitosną bestią - wycedziłam. Czułam, że od tego gilgotania jestem czerwona na twarzy.
Poszliśmy na lekcję. Reszta zajęć minęła mi raczej normalnie. Poznałam Rozalię, Violettę, która tak jak ja uwielbia rysować; Kim, Irys i Melanię. Wróciłam do domu. Przemek biegał po całym mieszkaniu. W przedpokoju stała torba. Czyżby gdzieś wyjeżdżał?
  - Co ty robisz - zapytałam gdy stał przede mną.
  - Jadę na tydzień do babci.
  - Czy to znaczy, że będę sama przez tydzień? - spytałam rozradowana. W tym czasie mogłabym spokojnie poczytać lub porysować.
  - Nie! Co to nie! Zamieszkasz z naszymi sąsiadami. Znasz Lysa? - pokiwałam głową - Ma brata, Leo. Znam go dość długo i pozwolił ci zamieszkać przez tydzień u nich - wytłumaczył - Nie zostawię cię samej na tydzień. Gdyby to były dwa dni to nie byłoby problemu.
  - Ale ja jestem pełnoletnia - oświadczyłam - i nie potrzebuję żadnej opiek - zbulwersowałam się.
  - Wiem. Nie ma żadnej dyskusji! Nie zostaniesz sama - krzyknął - Idź spakuj sobie rzeczy.
Poszłam do pokoju. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Nie uśmiechało mi się mieszkać u prawie obcych osób. Najgorsze było to, że mógłby mi się znów przyśnić ten cholerny sen! Obudzę się z krzykiem w nocy i co? Pomyślą, że jestem psychiczna.




Mam nadzieję, że skumaliście: Nataniel - Srajtaniel - Srajt; tak w moim opowiadaniu Kastiel tak nazywa naszego przewodniczącego.
Szczerze mówiąc to rozdział podoba mi się średnio :/
Jest jaki jest. Mam nadzieję, że się spodoba :D  prosiłabym o trochę więcej komentarzy. 

Ustawiłam tak, by mogli komentować anonimowi 




niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 3 - policja i smerfowe włosy

Obudził mnie mój brat i poinformował, że idzie do swojej koleżanki, i że prawdopodobnie będzie u niej spał. Uśmiechnęłam się do niego, a on się zarumienił.
  - Taaa. Do koleżanki. Powiedzmy, że ci wierzę – powiedziałam i pocałowałam go w policzek. Przemek wyszedł, a ja zostałam w domu sama. No nic pooglądam sobie telewizję. Zrobiło mi się zimno, więc przykryłam się kocem i oglądałam „Śmierć na 1000 sposobów”. Nagle ktoś wpadł do mojego mieszkania. Przestraszyłam się. Było ciemno, bo zgasiłam wszystkie światła. Lubiłam ciemność.
  - Przemek to ty?!- krzyknęłam z lekkim przerażeniem.
  - Nie, to ja – ktoś mi odpowiedział. Był to Lysander.
  - Ładnie to tak wchodzić bez pukania i mnie straszyć? – spytałam wciąż patrząc na telewizor.
  - Przepraszam – powiedział po chwili – Idziesz ze mną na imprezę do Kastiela? – grzecznie zapytał, ale w jego oczach widziałam, że jak się nie zgodzę to zaciągnie mnie tam siłą.
  - Do tego typka? Nie, dzięki – bąknęłam pod nosem, a potem powróciłam do oglądania programu – Widzisz? Tak właśnie zginę – stwierdziłam. Lys pokręcił głową.
  - No chodź będzie fajnie! – zaczął krzyczeć. Gościu znam cię zaledwie dwa dni i mam iść z tobą na jakiś melanżyk o tej godzinie?
  - Co ja tam będę robiła?! Podpierała ścianę?! – teraz to ja krzyczałam. Jestem jakaś nerwowa.
  - No chodź. Proszę – mina szczeniaczka.
  - Dobra – powiedziałam po chwili – Idę się jakoś ubrać i zaraz do ciebie przyjdę, a ty mi powiesz jak zginęła ta babka ok?
  - Spoks
      Poszłam do mojego pokoju. W co ja mam się ubrać? I dlaczego się zgodziłam iść z nim gdziekolwiek? Już wiem! Najlepsze pomysły wpadają do głowy w łazience. Więc i tam się udałam. Do łazienki trzeba było przejść przez salon. Po drodze napotkało mnie zdziwione spojrzenie Lysa.
  - Gdzie idziesz – spytał, gdy byłam w łazience.
  - Nie wiem, w co się ubrać, a podobno najlepsze pomysły wpadają w łazience, więc… Czy ja to powiedziałam na głos?
  - Yhmmm…
  - Ups… Zapomnij! Idę do łazienki, żeby zrobić kucyka! – krzyknęłam po chwili i spaliłam niezłego burka. W odpowiedzi usłyszałam śmiech Lysandra – Hej nie śmiej się! To nie moja wina, że jestem, jaka jestem! – oburzyłam się.
  - I za to cię lubię Ola – stwierdził śmiejąc się do rozpuchu.
  - Ha już wiem, w co się ubiorę! – krzyknęłam triumfalnie. Przechodząc przez salon rzuciłam białowłosemu:
  - I co nie mówiłam, że najlepsze pomysły wpadają w toalecie? – zaczął się śmiać jeszcze bardziej. Weszłam do pokoju. W pisuarze wpadł mi taki pomysł, że ubiorę się w czerwone rurki i bluzkę z krótkim rękawem z uśmiechającymi się ponętnymi, czerwonymi ustami i napisem „Happy”. Polokowałam delikatnie włosy i pomalowałam usta czerwoną szminką. Do tego drobny makijaż, czarne szpile i jestem gotowa do wyjścia. Weszłam do pokoju, w którym siedział Lys.
  - I jak zginęła ta babka? – spytałam, bo byłam tego ciekawa. Chłopak nic nie powiedział tylko pożerał mnie wzrokiem – Uważaj, bo się zaślinisz – bąknęłam pod nosem, ale on chyba to usłyszał, bo szybko się ogarną i wstał z kanapy.
  - Gotowa? – spytał. Kiwnęłam głową. Poszłam założyć płaszczyk. Było dość zimno.         Lysander zaprowadził mnie do swojego auta. Mam nadzieję, że szybko jeździ, bo jak wlecze się tak, że rowery nas prześcigają to ja dziękuję za taką jazdę.
  - Jeździsz szybko czy tak, że rowery nas prześcigną? – spytałam.
  - Lubisz szybką jazdę? – zdziwił się.
  - Tak. Więc jak brzmi odpowiedź.
  - To zależy – stwierdził.
  - Od czego?
  - Od mojego pasażera. Jeżeli lubi szybką jazdę to jadę szybko, a jeżeli nie to jadę wolno.
  - To pokaż, na co cię stać! – krzyknęłam – A jak zatrzyma nas policja to się nie przejmuj. Potrafię wymiotować na zawołanie.
  - Oki, co mam im powiedzieć jak nas złapią?
  - Że jestem w ciąży i się źle poczułam, dlatego wieziesz mnie do szpitala tak szybko. Wtedy wyjdę z samochodu i puszczę na nich pawia – popatrzył na mnie jak na kosmitkę – No, co myślałeś, że takich rzeczy nie robiłam. Wiesz od ilu mandatów wymigał się mój brat dzięki takiemu przedstawieniu? – zbulwersowałam się.
  - Okej, jesteś najbardziej zwariowaną dziewczyną, jaką znam. No może zaraz po Rozie.
  - Kto to?
  - Dziewczyna mojego barta. Poznasz ją dzisiaj.
  - O ile ruszymy z tego parkingu – mruknęłam niby sama do siebie, ale on znów to usłyszał. Przy gazować to on umiał. Jechaliśmy jakieś 100 na godzinę i zatrzymała nas policja. Lys spojrzał na mnie z przerażeniem, a ja tylko mrugnęłam mu.
  - Dzień dobry. Nie za szybko pan jechał? – spytał jeden z funkcjonariusz.
  - Kocie źle się czuję – powiedziałam do Lysa.
  - Już kochanie zaraz dojedziemy do szpitala – powiedział i pogłaskał mnie po głowie – Jak panowie widzą moja dziewczyna źle się czuję. Jest w siódmym tygodniu ciąży i musi jak najszybciej trafić do szpitala – popatrzył się na mnie.
  - O Boże zaczyna się – powiedziałam i wyskoczyłam z auta i zaczęłam rzygać glinie na buty.
  - Przepraszamy – powiedział jeden.
  - Możecie jechać tylko proszę uważać na ulicy i jechać w miarę z przepisami – stwierdził drugi. Spiepszaj dziadu.
 - Choć – powiedział Lysander i przygarną mnie do siebie, a potem pomógł wejść do auta. Odjechaliśmy z piskiem opon. Gdy byliśmy już daleko od nich zaczęłam się śmiać. Lys dołączył do mnie.
  - Jak rzygnęłaś mu na buty to jego wyraz twarzy bezcenny – stwierdził białowłosy.
  - Mówiłam, że potrafię rzygać na zawołanie – przestałam się śmiać, bo dojechaliśmy do domu Kastiela. Chałupa ogromna i już było słychać muzę. Lysnder uśmiechną się do mnie i kazał wejść do domu. Ludzi było dużo i nie było nawet gdzie usiąść. Poszłam z nim do salonu. Kastiel popatrzył się na mnie potem na mojego kompana, który wyciągnął mnie siłą z mojego domu.
  - Lysander skąd znasz taką laskę? – spytał czerwonowłosy, który był już nieźle podpity.
  - To Olivia. I przestań już chlać, bo śmierdzi od ciebie jak z gorzelni – stwierdził Lys, a Kastiel zrobił wielkie oczy. Po chwili zapytał się mnie:
  - Dlaczego nie przychodzisz tak do szkoły?
  - Bo nie lubię być w centrum zainteresowania – powiedziałam z obojętnością. Potem odeszłam od nich i wypiłam piwo. Po pięciu piwach jakiś niebieskowłosy chłopak wskoczył mi na kolana. Bosze, jaki ciężki!
  - Złaź ze mnie! – krzyknęłam.
  - Ola to ty? – spytał nieznajomy.
  - Mam na imię Olivia! – krzyczałam, a on wciąż siedział na moich kolanach.
  - Olivia Ewans? – skąd on zna moje imię?
  - Tak. Kim ty jesteś – przestraszyłam się i zepchałam go ze mnie.
  - To ja Alex – powiedział z radością w oczach. Czyżby to  był „ten” Alex? To nie możliwe! To jest mój najlepszy kumpel z podstawówki i gimnazjum, ale się zmienił.
  - Coś ty zrobił z włosami! – krzyknęłam.
  - Chciałem odróżniać się od Armina, a co brzydko wyglądam?
  - Nie wręcz przeciwnie. Pasuje ci ten smerfowy kolorek – stwierdziłam czochrając jego włosy – A gdzie twój cudowny braciszek?
  - Yyyy… szczerze? Nie wiem. O Patrz idzie! – powiedział dumnie i wskazał na czarnowłosego chłopaka. Na szczęście Armin ma normalny kolorek włosów.
  - Hej braciszku co to za lala? – spytał.
  - To Olivia baranie -  walnął go w głowę.
  - Olcia?! – krzykną i przytulił mnie przy czym poczochrał mi włosy – tak się stęskniłem!
 - Tak, tak ja za wami też pacany – powiedziałam i zaczęłam pić drinka – a skąd wy się tu wzięliście?
  - Mamcia i tatko zaufali nam i kupili dom blisko liceum o nazwie „Słodki Amoris” do, którego będziemy chodzili – stwierdził dumnie niebieskowłosy.
  - Jaja se robicie?! – krzyknęłam z niedowierzaniem – Ja też tam uczęszczam!

  - Nasza kochana Olcia będzie chodziła razem z nami do liceum! Ale się cieszę! Grupowy uścisk – krzyczał Alex i przytulił mnie i Armina. Czułam, że zaraz mnie zmiażdży. Gdy nas wypuścił jego bart powiedział, że idą wyrywać panienki. To mnie zdziwiło bo Alex jest, a przynajmniej był gejem. Może mu się odmieniło? A z resztą czym ja się przejmuję? Zaczęłam tańczyć w jakiejś grupce ludzi. Po chwili tańczyłam z Kastielem, potem z Lysem. Co chwila piłam jakieś piwo, albo jakiegoś specifika przygotowanego przez czerwonowłosego. Lys nie opuszczał mnie nawet na pięć minut. Może to i lepiej, bo nie wiadomo kogo Kas zaprosił do domu. Jestem już tak pijana, że prawie nie rozumiem co mówi do mnie Lys. Albo Kas? Nie wiem, co dzieje się dalej, bo film mi się urywa.





Ten rozdział dedykuję Catalinie ( nie wiem czy dobrze odmieniłam) :D jedynej osobie komentującej 
I mamy co świętować! o godzinie 19:57 było 100 wyświetleń bloga xD wiem, że to nie wiele ale ten dzień zapiszę w swoim kalendarzyku ważnych wydarzeń 
Ps. nie mam takiego kalendarzyka iks de 
POZDRO :**** 

sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 2 - Biała róża i kocham cię



        Drzwi chyba otworzył mój brat. Na pewno to był ktoś do niego, bo ja nikogo dziś nie poznałam. Przemek krzyknął do mnie:
 - Olivia ktoś do ciebie!
 - Jak do mnie? Bez jaja ok?! –odpowiedziałam z oburzeniem.
 - Choć tu, nie oszukuję cię!!
 - Nie wierze po ostatnim!!
 - No, ale teraz nie kłamię!!
 - Jak mnie oszukujesz to powyrywam ci nóżki z dupki i dam ci się nimi bawić!!
 - No, kurde, no! Kobieto, nie denerwuj mnie tylko chodź tutaj!
 - Idę, idę!! Coś ty taki nerwowy dzisiaj?
    Gdy weszłam do przedpokoju zobaczyłam Lysandra z kwiatem róży. Co on tu w ogóle robi? I na dodatek z kwiatkiem.
 - Mówiłem, że cię nie oszukuje – oburzył się mój brat
 - Dobra, dobra oddaje honor, a czy teraz możesz już sobie iść?
 - Już idę. Nie będę wam przeszkadzał – powiedział i odszedł.
 - Ja chciałem cię przeprosić – powiedział zakłopotany Lysander
        Krzywo spojrzałam na Lysa. Ten tylko spuścił wzrok na podłogę. Zaczęłam się śmiać.
 - Gdybyś widział wyraz swojej twarzy – mówiłam prawie tarzają się po podłodze.
  - Co?! Dlaczego się śmiejesz?! – Chyba się zdenerwował.
 - No, bo wiesz ja na ciebie nie byłam zła. Może na początku.
 - Ufff. Kamień spadł mi z serca – podał mi różę. Była piękna. Biała. Lubię ten kolor. Ja jak zwykle spaliłam buraka. Chłopak też się lekko zaczerwienił. Przyjęłam od niego prezent i poszłam do kuchni. Lys podążył za mną. Wyjęłam wazon i nalałam wody, po czym włożyłam podarek. Pocałowałam białowłosego w policzek.
 - Dziękuję, jest przepiękna. No to idziemy do salonu?
 - Jasne.
      Poszliśmy do pokoju gościnnego. Włączyłam telewizję na kanale muzycznym. Po czym usiadłam obok mojego towarzysza.
 - Zaraz zorganizuję nam jedzenie – powiedziałam do białowłosego i mrugnęłam – BRACISSSSSSSSSSSSSSSSZZZZZZZKU !!! – krzyczałam – CHOĆ NA CHWILĘ!!!!!
 - Czemu się tak wydzierasz? Wiesz, że jutro jest dostawa jedzenia do restauracji o czwartej rano i muszę się wyspać.
 - Nie jutro tylko po jutrze – poprawiłam Przemka – a z resztą jesteśmy głodni.
 - Co?!!!! – krzykną – Jak po jutrze przecież… Dobra idę zrobić wam to jedzenie – powiedział, po czym poszedł do kuchni. Ja cicho się zaśmiałam. Chwilę rozmawiałam z Lysem. Potem przyszedł Przemek i przyniósł kanapki. Zaczęliśmy je jeść z Lysandrem. Znów zaczęliśmy rozmawiać. Dowiedziałam się, że Lys ma brata w tym samym wieku, co Przemek. Miło mi się rozmawiało. Modliłam się tylko o to żeby nie zaczynał tematu o bliźnie czy też o tym, co wydarzyło się pod szkołą.
 - Mogłabyś mi powiedzieć, dlaczego masz bliznę? – zapytał. O nie!!! Dlaczego o to pytasz?!!! Olivia myśl szybko. Jak zmienić temat? Usłyszałam piosenkę „Couding stars” OneRepublic.
 - Oooo moja ulubiona piosenka – powiedziałam, po czym zaczęłam śpiewać. O kurde tylko, że nie umiem śpiewać. Peszek. Trudno, zrobię wszystko żeby nie mówić o tym, co stało się rok temu. Piosenka się skończyła, a co jeśli teraz o to zapyta, a może zapomniał. Oby zapomniał.
 - Pięknie śpiewasz – powiedział Lys
 - Co!!! – no teraz o mnie zaskoczył – Przecież ja strasznie fałszuje.
 - Nie prawda –stwierdził ze słodką minką
 - Prawda – zrobiłam taką minę jak on. Zaczął się śmiać.
 - Ja i Kastiel mamy zespół.
  - Fajnie, mogłabym posłuchać jak gracie?
 - Nie wiem. Musieliby zgodzić się chłopaki – stwierdził.
- Spoks.
 Jeszcze przed wypadkiem grałam na gitarze. Niestety ze swojego starego domu wzięłam tylko swoje ubrania i jedno zdjęcie naszej całej rodziny. Nic więcej. Gitarę dostałam od taty i to on nauczył mnie na niej grać.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym Lys musiał iść do domu, bo było już po północy. Sama poszłam się wykąpać. Potem położyłam się do łóżka i zasnęłam.
       Następnego dnia okropnie bolała mnie głowa. Zawsze tak mam jak się nie wyśpię. Półprzytomna poszłam do kuchni po jedzenie. Brat się nie wysilił, bo zrobił tylko płatki. Bez słowa wzięłam jedzenie i poszłam do salonu. Tam zjadłam posiłek. Zaniosłam miseczkę do zlewu i poszłam się ubrać. Założyłam białe rurki, czarny sweter z rękawami trzy czwarte ze wzorem w bladoróżowe maleńkie kwiatki. Do tego założyłam granatową apaszkę w zgniło-pomarańczowe „jakby” roślinki. Spakowałam potrzebne na dziś książki. Poszłam do łazienki i zrobiłam makijaż. W końcu byłam gotowa do wyjścia. Jeszcze tylko założyłam czarne baleriny i wyszłam z mieszkania. Spotkałam Lysa. Jak zwykle był radosny. Podszedł do mnie.
 - Cześć – powiedział.
 - Witaj – odparłam ziewając.
 - Nie wyspałaś się ? – zapytał.
 „A co nie widać” – pomyślałam – No niestety nie.
 - Przepraszam to chyba moja wina, bo wczoraj tak długo u ciebie byłem.
 - Nic nie szkodzi. Przynajmniej nie nudziło mi się. Chodź idziemy, bo się spóźnimy.
      Poszliśmy w kierunku szkoły. Gdy dotarliśmy usiadłam na ławce na dziedzińcu. Obok mnie spoczął Lys. Zamknęłam oczy. Ale chce mi się spać!!! Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie za ramie.
   - Kimkolwiek jesteś odejdź, w innym przypadku zginiesz marnie – powiedziałam w miarę spokojnie.
    - Czy to była groźba – usłyszałam głos nie, kogo innego jak Kastiela.
    - Ehhhh – westchnęłam – Czego?
    - A tak przyszedłem do was – powiedział udając słodki głosik. Ludzie, zabijcie mnie!!! Czego ten debil chce?! Czerwonowłosy przysiadł się obok mnie
     - Kas, znalazłem nowego członka do naszego zespołu.
     - Na serio? – ucieszył się jak małe dziecko – Kto to?
     - Tak. Ma na imię Jacke i musimy dziś z nim porozmawiać.
    - A spoczko.
Usłyszałam dzwonek. Trzeba było iść do klasy. Na lekcji strasznie się nudziłam. Co prawda siedziałam w jednej ławce z Lysem, ale on prawie w ogóle się nie odzywał. Zaczęłam coś bazgrać na marginesie zeszytu. Białowłosy przyglądał się mi. Sama nie wiem co rysuję. W końcu ukazał się rysunek kotka. Ktoś rzucił we mnie karteczką. Rozłożyłam ją i zobaczyłam napis „kocham Cię <3”. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam jak jakiś ogromny chłopak robi serduszko ze swoich rąk. Głośno przełknęłam ślinę i odwróciłam się w stronę tablicy.
  - Coś nie tak – szepną do mnie Lys. Nic nie odpowiedziałam. Zauważył, że trzymam w rękach karteczkę. Wziął ją ode mnie i przeczytał – Nie martw się. Chcą sobie porobić z ciebie żarty.
  - Spoko.
            Lekcje ciągnęły się w nieskończoność. Zabawne, zawsze jak chcemy, by coś szybko minęło to czas leci bardzo powoli, a gdy chcemy by coś szybko nie mijało to  jest na odwrót.

             Musiałam wracać do domu sama. W domu zastałam jeden wielki bałagan. Zaczęłam sprzątać. Po godzinie postanowiłam się przespać. 

niedziela, 17 listopada 2013

Prolog + ROZDZIAŁ 1 - Ten matoł, który nie chciał iść na lekcje i "Moje drogie dziecko"

PROLOG
           Zacznę od tego, że nazywam się Olivia. Mam 18 lat. Jutro jest mój pierwszy dzień w nowym liceum. Przeprowadziłam się, bo poprzednie miejsce zamieszkania za bardzo mi przypominało rodziców. Zginęli w wypadku rok temu. Ja cudem przeżyłam. Siedziałam na tylnym siedzeniu i chyba to mnie ocaliło. Tata zginą na miejscu. Mama trzy dni później. Teraz będę mieszkała ze starszym bratem, który pracuje. Ma własną restauracje. No dobra to już koniec moich zwierzeń. To może teraz powiem ja wyglądam. Mam ciemnobrązowe włosy. Gdzie nie gdzie widać kruczoczarne kosmyki. Włosy sięgają mi za ramiona. Są dość krótkie. Nie mam grzywki, co wyróżnia mnie z tłumu dziewczyn. Moje oczy są niebieskoszare z nich jestem najbardziej dumna. Mam jeszcze pamiątkę po wypadku. Na moim lewym policzku widnieje blizna. Przez nią moja samoocena jest bardzo niska, ale to nie jest najgorsze. Codziennie rano, gdy patrzę w lustro widzę ją. Przypomina mi o rodzicach i wypadku. Boję się, że w szkole będę przez tą bliznę pośmiewiskiem. No, ale pożyjemy zobaczymy. Mój charakter. Przed wypadkiem byłam wybuchową dziewczyną. Pewną siebie, umiałam nieźle dosrać. Teraz raczej jestem zamknięta w sobie. Można by rzec, że tajemnicza.

ROZDZIAŁ 1 –  Ten matoł, który nie chciał iść na lekcje i "Moje drogie dziecko"
             Rano obudził mnie głos tego przeklętego budzika. Jak zwykle poszłam do łazienki by się ogarnąć. Wyszłam z niej umalowana. Blizna znów mi przypomniała o tamtym feralnym dniu. No, ale cóż na to poradzę. Nie jesteśmy bogaci, więc jej nie usunę operacją plastyczną. Poszłam do pokoju. Ubrałam się w czarne rurki, czarną dość długą bluzę z różowym kotem i moje ukochane adidasy za kostkę. Po boku miały niebieskie i różowe zygzaki. Kochane moje buciki!!! Zeszłam do kuchni na śniadanie, które przygotował mój brat Przemek. Uwielbiałam go denerwować mówiąc Pszemeg zamiast Przemek. Brat podał mi jajecznicę, a ja ją pożarłam.
  - Widzę, że masz dobry humor – powiedział mój kochany braciszek
  - Chyba ci się zdaje – powiedziałam z wyrzutem – cieszę się tak, bo jem twoje przepyszne danie.
  - Nie pochlebiaj mi tak – powiedział z uśmiechem.
       Po zjedzonym posiłku wzięłam moją szarą torbę w różowe neonowe paski i ucałowałam braciszka na pożegnanie. Wyszłam z mojego mieszkania. Mieszkam w bloku. Nie powiem mam stresa. Gdy zamykałam drzwi ktoś na mnie wpadł. Oczywiście nie przewróciłam się. Nie jestem ciapowatą, małą, biedną dziewczynką. Niestety chłopak leżał na ziemi. Miał białe włosy z czarnymi końcówkami. Czarne końcówki chyba nie były naturalne. Bo kto normalny ma dwukolorowe włosy?! Co przykuło moją uwagę szczególnie to jego oczy. Piękne. Jedno było zielone a drugie złociste. Był dość nietypowo ubrany. Wyglądał jakby urwał się z epoki wiktoriańskiej. Patrzyłam na niego chyba zbyt długo, bo się zaczerwienił. Widziałam jak patrzy na mnie.
  - Przepraszam – powiedział nieznajomy.
  - Nic nie szkodzi – powiedziawszy to podałam mu rękę – mam na imię Olivia.
  - Miło poznać. Ja nazywam się Lysynder – powiedział z uśmiechem – A tak w ogóle to gdzie się wybierasz?
  - Do nowego liceum. Słodki Amoris czy jakoś tak.
   - Ja też uczęszczam do tego liceum.
  - Tak? – Krzyknęłam z radością – Przynajmniej będę znała jedną osobę.
  - Hahahah jesteś bardzo miłą osobą.
  - Dziękuje ty też jesteś bardzo miły.
  - Mógłbym cię zaprowadzić do szkoły? – Zapytał uprzejmie.
  - Jasne. Mieszkasz w tym bloku?
  - Tak. Z tego, co wiem to ty mieszkasz tu – pokazał na drzwi od mojego mieszkania – a ja naprzeciwko ciebie. Uśmiechnęłam się do chłopaka, po czym poszliśmy do szkoły. Droga nie była długa. Piętnaście minut pieszo. Gdy zobaczyłam ogromny budynek przelękłam się. Lys chyba to zobaczył i powiedział:
  - Ta szkoła nie jest taka duża jak się zdaje. – Popatrzyłam na niego jak na wariata a ten tylko się zaśmiał. Przełknęłam głośno ślinę i weszłam na dziedziniec. Tam Lys zaprowadził mnie do jakiegoś chłopaka o czerwono krwistych włosach. Wyglądał dość strasznie.
  - Ej Lys, co to za laska – spojrzał na mnie i się skrzywił - Z blizną? Co ci się stało skarbie - powiedział do mnie. Wtedy moja pewność siebie powróciła.
  - Ej to mówi ruski gej – powiedziałam do czerwonowłosego. Lys tylko się zaśmiał, a szarooki nic nie mówił.
  - Olivia brawo udało ci się dogadać Kastanielowi na tyle żeby się zamknął.
  - Al…, ale – zaczęłam się jąkać i zrobiłam się czerwona - To może ja już sobie pójdę – powiedziałam niepewnie
  - Ależ nie zostań – powiedział białowłosy – No, więc przedstawię was sobie. Olivia Kastiel, Kastiel Olivia – na koniec dodał taki uroczy uśmiech.
  - Miło mi – powiedziałam do Kastiela podając mu rękę. Ten tylko dziwnie się na mnie spojrzał i po krótkim namyśle lekko ścisną moją dłoń.
  - No teraz to naprawę będę się zbierać muszę pójść do pokoju nauczycielskiego.
  - Zaprowadzę cię tam – powiedział Lys – Poczekasz chwilkę? Muszę porozmawiać z Kasem.
  - Okej – powiedziałam. Lysynder poszedł do Kastiela. Zaczął coś mu tłumaczyć. Usłyszałam tylko, że Kas pyta się go skąd mnie zna, a ten opowiedział dzisiejszą historię. Nie jestem pewna, ale usłyszałam coś w stylu „Kas nie zbliżaj się do niej ona jest moja”, po czym usłyszałam śmiech czerwonowłosego chłopaka. Mówił coś „jest nawet ładna, ale ma bliznę nigdy bym jej nie podrywał, a ciebie stać na coś lepszego i poza tym jakaś dziwna się zdaje”. Po tych słowach podeszłam do chłopaków i powiedziałam:
 - Naprawdę tak o mnie sądzicie? – Poczułam jak łza spływa mi po policzku. Może powinnam powiedzieć sądzisz?                                           
        Odbiegłam od chłopaków i usiadłam pod drzewem. Zaczęłam płakać. Muszę się ogarnąć. Dziś jest mój pierwszy dzień i muszę załatwić formalności. Po chwili uspokoiłam się. Usłyszałam głos Lysyndra „Ola przepraszam, Ola gdzie jesteś”. Hmmm Ola rodzice tak do mnie mówili. Wyjęłam z torby kosmetyki i lusterko. Zaczęłam się malować. Lys nie poddawał się wciąż mnie szukał. Czy on jest na tyle głupi żeby nie zobaczyć za drzewami? Dobra jak ja mam przejść nie zauważona? Już wiem poczekam do dzwonka. Po pięciu minutach usłyszałam rzeczony dzwonek. Lekcja się zaczęła a Lysander wciąż mnie szuka. „Idź na lekcje matole!” – pomyślałam. Po dziesięciu minutach wszedł do szkoły. Uff teraz mogę załatwić formalności. Weszłam do liceum. Za różowo jak dla mnie. Szafki niebieskie. Lubię ten kolor. Trochę czasu zajęło mi szukanie pokoju nauczycielskiego. W końcu go odnalazłam. Zapukałam w drzwi i po chwili usłyszałam ciche „Proszę wejść”. Weszłam do pomieszczenia i ujrzałam starą, pulchną i niską kobietę.
- Dzień dobry. Mam na imię Olivia i przyszłam załatwić formalności związane z moim przeniesieniem się do tego liceum – powiedziałam.
- Dzień dobry. Jeżeli chodzi o formalności wszystko jest załatwione tylko jeszcze przejdź do pokoju gospodarzy, tam powinnaś spotkać Nataniela, poproś by sprawdził czy nic nie brakuje w teczce z twoimi danym – powiedziała starsza pani z wymalowanym uśmiechem na twarzy.
- Dobrze dziękuję. Do widzenia!!!
- Do widzenia moje dziecko – moje dziecko?! O boszeeeeee co to ma być?!
No i zaczęłam szukać pokoju gospodarzy. Przez jakieś pół godziny go szukałam, gdy nagle usłyszałam dźwięk dzwonka na przerwę. No to już po mnie! Ktoś złapał mnie za biodra i odciągnął od tłumu. Był to nie, kto inny niż Kastiel. Popatrzyłam tylko na niego z wyrzutem.
- Dobra przejdę do rzeczy – powiedział niechętnie – Lysow na tobie zależy. Nie wiem, co on w tobie widzi, ale zaczarowałaś go. Żebyś widziała go na lekcji. Nic nie robił tylko myślał. Nie pisał, nie patrzył się na tablice tylko na okno, nawet jak nauczyciel do niego mówił miał to głęboko i szeroko. Więc proszę cię nie skreślaj go przeze mnie. Czuję, że mi się oberwie od niego. I jakby pytał to tej rozmowy nie było – powiedział i odszedł.
  Hmmm… w sumie ten rudy orangutan miał rację. Lys mi nic takiego nie zrobił. Chyba mu wybaczę. No, ale teraz to musze poszukać tego pokoju. W końcu go znalazłam. Zapukałam do drzwi i po kilku minutach weszłam, bo nikt mi nie od powiedział, co mnie zdziwiło. Zobaczyłam przystojnego chłopaka o złotych tęczówkach i blond włosach.
 - Cześć – powiedziałam.
 - Hej, potrzebujesz jakiejś pomocy? – Powiedział zdziwiony.
 - Tak, szukam głównego gospodarza.
 - Miło mi. To ja jestem gospodarzem tego liceum. Mam na imię Nataniel – blondyn podał mi rękę.
 - Ja mam na imię Olivia - uścisnęłam dłoń chłopaka – Czy mógłbyś sprawdzić czy w mojej teczce jest wszystko?
 - O tak, już sprawdzam – grzebał w różnych dokumentach i w końcu ją znalazł – Tak jest wszystko. Lekcje zaczynasz dopiero jutro. Prozę trzymaj plan lekcji i kluczyki do szafki – podał mi kartkę i dwa małe klucze.
 - Dzięki. To widzimy się jutro w szkole – powiedziałam z entuzjazmem.

      Potem wróciłam do domu. Zjadłam obiad, pooglądałam telewizję. Przejrzałam plan. Lekcje nawet spoko. Dręczy mnie tylko jedna rzecz, a mianowicie Lys. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Kogo niesie o tej porze? Było już grubo po dziewiętnastej.







    Sorry, że nie dodawałam postów ale jakoś nie mogłam. teraz mogę. Ten rozdział i chyba drugi jest na forum sf. Nie dodaję tam, bo tamte dziewczyny przyczepiały się nawet do tego, że przez przypadek postawiłam dwie kropki. Nie chcę nikogo obrażać, ale trochę mnie to denerwowało. Mam nadzieję, że to opowiadanie spodoba wam się ;)