czwartek, 6 marca 2014

Rozdział 2 - (...)Chodź opowiem Ci bajeczkę...

                Następnego dnia wstałam bardzo wcześnie, bo o piątej rano! Leżałam na łóżku i rozmyślałam. Ciekawe czy z Lysem i Leo wszystko w porządku. Mam nadzieję, że tak. Wstałam z łóżka i poszłam do salonu gdzie włączyłam telewizor. Dziś odwiedzę ich. Wizyty są od siódmej rano, więc niedługo zacznę się szykować do wyjścia. Wzięłam krótkie, dżinsowe spodenki, zwiewną koszulę w kwiaty i brązowe sandałki. Poszłam do łazienki i ubrałam się, potem zjadłam śniadanie, umyłam zęby i wyszłam z domu zostawiając bratu karteczkę na lodówce z wiadomością gdzie poszłam. Szłam dość szybko, bo chciałam jak najszybciej okrzyczeć Lysandra. Co on sobie myślał? Po godzinie spaceru byłam pod szpitalem. Trochę tu daleko, ale to nic. Weszłam do środka i podeszłam do pielęgniarki, która udzieliła mi informacji.  Po dwudziestu minutach błądzenia znalazłam pokój, w którym prawdopodobnie jest Lysander. Wciągnęłam powietrze nosem. Jak ja nie lubię szpitali! Bez pukania weszłam do środka. Zobaczyłam białowłosego, który tępo wpatrywał się w ścianę i Kastiela mówiącego do niego. Nie, przepraszam krzyczącego. Podeszłam do nich. Chyba mnie nie zauważyli.
- Kastiel, spokojnie – powiedziałam.
- Ugh… nie mam już do niego siły! – warknął – Idę zapalić! – poinformował i wyszedł. Spojrzałam na Lysa.
- Po co tu przyszłaś? – warknął do mnie tak obojętnie. Czułam, że do oczu napływają mi łzy.
- Lysiu… - szepnęłam i podbiegłam do niego przytulając. Chłopak był w pierwszej chwili zaskoczony, bo nic nie robił, ale po chwili objął mnie i położył obok siebie na łóżku. Zaczęłam płakać wtulając się w niego. Po kilku minutach przestałam i ze schowaną głową w jego koszulce powiedziałam – Kocham Cię.
- Ja ciebie też – odparł białowłosy głaskając mnie po głowie. Nagle zerwałam się z łóżka i zaczęłam się drzeć.
- Czyś ty zdurniał? Próbowałeś się zabić?! Coś Ci padło na mózgownicę?! Nieważne, co by się działo ty nie możesz się zabić! Rozumiesz?! – wydarłam się na całe gardło – Pomyślałeś, że ja bym tego nie przeżyła?! Czy ty w ogóle myślisz?! Mam wrażenie, że nie! – usiadłam na krzesło. No i jeszcze boli mnie przez niego gardło!
- Przepraszam, myślałem, że mnie nie kochasz – szepnął spuszczając głowę.
- Żeby myśleć to trzeba mieć, czym – warknęłam. Po chwili dodałam spokojniej – Jak mogłeś tak pomyśleć? – patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- Tak jakoś… - odparł. Parsknęłam śmiechem.
- Kiedy Cię wypisują? – spytałam.
- Jutro – oznajmił. Westchnęłam.
- Niedługo wrócę – powiedziałam i wyszłam z pokoju.                
                Chciałam pójść do Leo. Pewnie też jest w tym szpitalu. Znów podeszłam do pielęgniarki. Powiedziałam mi gdzie znajdę salę czarnowłosego. Po kilku minutach błądzenia znalazłam ją. Niepewnie otworzyłam drzwi. Weszłam do środka i zobaczyłam Leo. Czarnooki leżał na łóżku. Wyglądał jakby spał, ale naprawdę nie wiadomo czy się w ogóle obudzi. Podeszłam do łóżka i usiadłam na krześle obok. Chciało mi się płakać. Posiedziałam przy im godzinę i ze łzami w oczach wyszłam z pokoju. Gdy byłam już na korytarzu zamrugałam kilka razy, żeby je odgonić. Szybkim krokiem skierowałam się do Lysa. Byłam z nim dopóki lekarze mnie nie wyprosili. Pożegnałam się z chłopakiem. Przed wyjściem poinformowałam go jeszcze, że jutro po niego przyjadę.
                Następnego dnia pojechałam po jechałam pod szpital, gdzie czekał Lys. Wsiadł do auta i ruszyliśmy. Przez całą drogę rozmawialiśmy o błahych rzeczach. Po chwili byliśmy pod blokiem. Weszliśmy na odpowiednie piętro, a potem do mieszkania, w którym było brudno. Zarządziłam wielkie sprzątanie. Dowiedziałam się, że Kevin jest u dziadków przez wakacje i, że nie mamy nic w lodówce. Potem to naprawimy. Gdy mieszkanie lśniło czystością walnęłam się na kanapę. Byłam tak zmęczona i jeszcze ten upał! Przymknęłam oczy. Poczułam jak coś się na mnie kładzie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam różnookiego.
- Nie za wygodnie Ci? – spytałam.
- No, nie. Jesteś trochę koścista – odparł z uśmiechem. Westchnęłam tylko. Gorąco…
- Jedziemy do sklepu po lody? – zaproponowałam.
- Możemy – pocałował mnie.
                Oddałam pocałunek. Potem poszliśmy do sklepu gdzie kupiliśmy wszystko, co było potrzebne. Gdy wróciliśmy do domu postanowiłam upiec ciasto. Zabrałam się do roboty. Po godzinie ciasto wylądowało w piekarniku. Ciekawe gdzie jest Lys? A z resztą nieważne! Wyjęłam z zamrażalki lód i włożyłam do szklanki. Następnie zalałam colą. Upiłam łyk pysznie zimnego picia. Do kuchni wszedł białowłosy.
- Co jest w piekarniku? – spytał podchodząc do niego.
- Ciacho – oznajmiłam.
- Dla mnie? – uśmiechnął się.
- Ychm… - mruknęłam.
                Różnooki podszedł do mnie i zaczął całować. Wstałam z krzesła, a on położył swoje ręce na moich biodrach. Wplotłam ręce w jego włosy. Były takie miękkie jakbym zanurzyła ręce w chmurce. Błądził dłońmi po moich plecach. Zatraciliśmy się w pocałunku, lecz na nim się nie skończyło. Sama nie wiem, kiedy białowłosy wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju. Po kilku minutach byłam w samej bieliźnie…
***
                               Jedziemy autem do szpitala. Leo się wybudził, a po trzech tygodniach pobytu w szpitalu w końcu może wrócić do domu. Przez całą drogę nawijałam, co mi ślina na język przyniesie. A to o pogodzie, a to o tym cukierku, co wczoraj zjadłam, o drzewach, chmurze w kształcie penisa i innych takich. Lysander prawie cały czas się ze mnie śmiał. Po chwili byliśmy pod szpitalem gdzie czekał czarnowłosy. Gdy tylko wsiadł zasypałam go pytaniami. Co mnie dziś wzięło na gadanie? I tak przez całą drogę gadałam, co mi tylko ślina na język przyniosła. Gdy dotarliśmy pod blok, jako pierwsza wyskoczyłam z auta i dopadłam drzwi. Niestety nie miałam kluczy. Usłyszałam za sobą śmiech Lysa. Zgromiłam go wzrokiem zabójcy. Zadzwonił mój telefon. Była to Amber. Chciała się spotkać. Zgodziłam się. Pobiegłam do Lysandra i powiedziałam mu gdzie idę. Szybko znalazłam się w parku. Okazało się, że blondynka kupiła sobie rolki, a że nie miała, z kim jeździć, bo Nataniel stwierdził, że ma coś ważnego do roboty kupiła drugą parę. I zgadnijcie, dla kogo? Dla mnie! Nie za bardzo chciałam jeździć na nich, ale Amber się uparła. Założyłam je na nogi i powoli stanęłam w pionie, lecz nie trwało to długo, bo po chwili leżałam na ziemi, a niebieskooka się śmiała. Sama też wstała i też zaliczyła glebę. Wtedy to ja zaczęłam się śmiać. Po dwóch godzinach zabijania się zrezygnowałyśmy z dalszej jazdy. W sumie to miałam zdarte kolana, łokieć, kilka siniaków i rozcięć. Poszłyśmy do kawiarenki na lody. Poplotkowałyśmy trochę i Amber oświadczyła, że musi wracać, bo Nataniel zacznie się pieklić, a ona nie chce żeby żyłka mu na czole pękła. Pożegnałam się z Amber i udałam się do mieszkania braci. Zapomniałam wspomnieć, że przez jakiś czas tam mieszkam. Jeżdżenie od domu do domu było męczące, a że Leo był w szpitalu mieliśmy całe mieszkanie dla siebie.
                Po półgodzinnym spacerze byłam na miejscu. Robiło się już ciemno. Chciało mi się spać i byłam zmęczona. Marzyłam tylko o tym żeby wtulić się w Lysa i zasnąć. Weszłam do domu.
- Jestem! – krzyknęłam.
- Cześć – ujrzałam Leo – Lysandra nie ma. Jest na próbie zespołu – uśmiechnął się – Co Ci się stało? – spytał patrząc na moje kolana.
- A to? To nic. Jeździłam nieudolnie na rolkach – uśmiechnęłam się.
- Trzeba by to przemyć wodą utlenioną… - stwierdził. Złapał mnie za rękę i zaprowadził do kuchni, usadził na krześle i zaczął grzebać o półkach. Po chwili miał to, co mu było potrzebne. Przemył moje kolana. Cholernie szczypało, ale nic nie mówiłam. Następnie nakleił plastry – No! Gotowe.
- Dzięki – powiedziałam ziewając – Chyba pójdę spać…
- Poczekaj – złapał mnie za biodra – Może masz ochotę… - zaczął całować mnie po szyi. Zadrżałam pod jego dotykiem.
- N-nie! – odparłam.
- Nie daj się prosić... – nie zaprzestawał czynności.
- Kiedy ja naprawdę nie chcę – to nie było przyjemnie. Chłopak nie zważał na moje protesty. Zaczęłam się szarpać, lecz to nic nie dało – Puść mnie! – krzyknęłam, a pod powiekami czułam łzy.
Nie słuchał mnie. Rzucił mnie na kanapę. Zaczął obcałowywać moje ciało. Dlaczego to zawsze spotyka mnie? To było takie ohydne. Nie krzyczałam, nie piszczałam, nie wyrywałam się, bo, po co? I tak już nic nie zrobię. Nawet nie płakałam. Łzy same leciały z moich oczów. Nuciłam tylko pod nosem kołysankę:
Z popielnika na Wojtusia
Iskiereczka mruga,
Chodź, opowiem ci bajeczkę,
Bajka będzie długa.

Była sobie raz królewna,
Pokochała grajka,
Król wyprawił im wesele
I skończona bajka.

Była sobie Baba-Jaga,
Miała chatkę z masła,
A w tej chatce same dziwy,
pst, iskierka zgasła.

Z popielnika na Wojtusia
Iskiereczka mruga,
Chodź, opowiem ci bajeczkę,
Bajka będzie długa.

Już ci Wojtuś nie uwierzy,
Iskiereczko mała,
Chwilę błyśniesz, potem zgaśniesz,
Ot i bajka cała.
                Po chwili chłopak zaczął ściągać ubrania z siebie, a ja dalej śpiewałam. Znów całował moje ciało, a po kilku minutach było po wszystkim. Na nic nie reagowałam wciąż śpiewałam. Ta kołysanka cały czas siedziała mi w głowie.
- Boże, co ja zrobiłem?! – krzyknął czarnowłosy i wybiegł z mieszkania.
                Śpiewałam dalej. Po cichutku, tylko ja mogłam to słyszeć.
Z popielnika na Wojtusia
Iskiereczka mruga,
Chodź, opowiem ci bajeczkę,
Bajka będzie długa.
                Moje policzki były mokre od łez. Nałożyłam na siebie bieliznę i przykryłam się kocem. Usłyszałam otwierające się drzwi. Miałam gdzieś, kto to. Śpiewałam dalej.
Była sobie raz królewna,
Pokochała grajka,
Król wyprawił im wesele
I skończona bajka.
- Jestem! – ten głos. Taki przyjemny, ciepły, miły, znajomy. Lysander? – Ola, co jest? – przysiadł obok mnie. Nic nie odpowiedziałam, śpiewałam dalej.
Była sobie Baba-Jaga,
Miała chatkę z masła,
A w tej chatce same dziwy,
pst, iskierka zgasła.
- Co się stało? Czemu płaczesz? – słyszałam w jego głosie niepokój. Nie przejmowałam się tym, śpiewałam dalej.
Z popielnika na Wojtusia
Iskiereczka mruga,
Chodź, opowiem ci bajeczkę,
Bajka będzie długa.
- Proszę powiedz mi, co się stało? – położył rękę na moim brzuchu i trochę ściągnął ze mnie koc – C-czemu ty jesteś w bieliźnie? – Domyśl się! Śpiewałam dalej.
Już ci Wojtuś nie uwierzy,
Iskiereczko mała,
Chwilę błyśniesz, potem zgaśniesz,
Ot i bajka cała.


- No, co jest? Dlaczego ciągle śpiewasz tą piosenkę? – mówił łagodnie głaskając mnie po głowie – Amber Ci coś zrobiła? - Śpiewając od nowa kołysankę pokręciłam przecząco głową – No to, co jest? A gdzie jest Leo? – na to pytanie przestałam śpiewać. Rozpłakałam się – Czy jemu się coś stało? – spytał. Pokręciłam przecząco głową – C-czy on coś Ci zrobił? – bingo! Powiedziałam bezgłośnie „tak” i odwróciłam się do niego plecami – A powiesz mi, co? – pokręciłam przecząco głową. Znów zaczęłam śpiewać. Białowłosy nic więcej nie mówił tylko wziął mnie na kolana i przytulił do siebie. Nie reagowałam na nic. Cały czas nuciłam piosenkę. Po kilku minutach, gdy przestałam śpiewać spytałam:
- Gdy całujesz dziewczyny to je boli?
- Nie – odparł zdziwiony – A gdy ciebie całowałem to bolało?
- Nie – chciałam go jeszcze o coś spytać, ale bałam się – A czy mógłbyś mnie pocałować? Tylko tak żeby nie bolało… - szepnęłam. Chłopak przybliżył swoją głowę do mojej i złączył nasze usta w pocałunku.
- A kto tak całuje, że boli, co? – zapytał.
- Powiem Ci jak pocałujesz mnie jeszcze raz – oznajmiłam. Białowłosy szybko złączył nasze usta w pocałunku.
- No, mów – zażądał.
- Tajemnica – uśmiechnęłam się.
- Obiecałaś, że powiesz!
- A dasz mi cukierka?
- Dam.
- Leo.
- Chcesz mi powiedzieć, że Leo… - wiedziałam, że nie może wypowiedzieć tego słowa.
- Tak – powiedziałam.
- Przepraszam! Przepraszam! Nie powinienem Cię zostawiać samej – przytulił mnie mocniej do siebie.
- Za co mnie przepraszasz? Przecież to nie twoja wina – wyszeptałam. 
                Chłopak wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni. Położył na łóżku. Wyjął z szafy jedną z moich bluzek i zarzucił ją na mnie. Obwiną mnie kołdrą i posadził na swoich kolanach. Zaczął nami kołysać w tą i z powrotem. Moje powieki robiły się coraz cięższe, a gdy różnooki zaczął nucić coś pod nosem odpłynęłam…


No macie rozdział szybciej! Miał być dłuższy, ale to nic. Brzydki Leo afe! Głosujcie w ankiecie o opowiadaniu. Mam napisane po rozdziale i prologu z każdej kategorii wymienionej w ankiecie. Chce ktoś trochę mojej weny?! Mnie kurwica bierze kiedy nie mogę pisać! Jeszcze kilka rozdziałów i koniec :( 

sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 1 - Prawdziwy przyjaciel to skarb!

                Rano rozpakowałam się i zeszłam na dół na śniadanie. Babcia zrobiła naleśniki i kakao. Nie byłam głodna, ale zjadłam wszystko, żeby nie zrobić przykrości babci.
- No opowiadaj, co tam u ciebie? – spytała starsza kobieta.
- Ech… po staremu – westchnęłam.
- A masz chłopaka? – zapytała, a ja zadławiłam się kakao – Kochanie po woli – uśmiechnęła się.
- Miałam – szepnęłam.
- Och… przepraszam! – siwowłosa kobieta przytuliła mnie.
- Nic nie szkodzi! – odparłam – Pójdę się przejść.
- Dobrze – pożegnałam się z babcią i wyszłam z domu.
                Spacerowałam chodnikiem, płacząc. Znów! Znów, płakałam! Idiotka! Ciekawe czy on mnie kocha? Nie, pewnie nie! Dlaczego ja to zrobiłam? Nagle poczułam jak ktoś we mnie uderza. No tak bardzo rozsądnie jest iść widząc wszystko jak przez mgłę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że leżę na ziemi z rozwalonym kolanem i przystojniakiem obok. Jęcząc z bólu usiadłam. Chłopak szybko wstał i podniósł swoją deskę. No i takie są skutki nieuważnego jeżdżenia na deskorolce! Podszedł do mnie i pomógł mi wstać, a następnie usiąść na ławce. Miał czarne włosy i brązowe oczy. Ubrany w dżinsy i białą koszulkę z czarnym napisem.  Wyglądał na dwadzieścia lat. No nie powiem przystojny to był.
- Weź nie mów, że płaczesz – powiedział załamanym głosem kucając naprzeciwko mnie.
- Nie płaczę! – warknęłam wycierając łzy wierzchem dłoni, a przynajmniej nie płaczę z powodu rozwalonego kolana.
- Tylko oczy ci się pocą, co? – zaśmiał się. Po chwili wyjął z kieszeni chusteczki i polał jedną wodą mineralną, którą też miał przy sobie. Przyłożył wilgotną chusteczkę do mojej rany. Syknęłam cicho – Sento – powiedział.
- Co? – zdziwiłam się. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że on się przedstawił – Olivia – uśmiechnął się do mnie.
- Co tu robisz? – spytał.
- Spacerowałam – odparłam. Poczułam jak mocniej przyciska chusteczkę do mojego kolana – Ała… - jęknęłam.
- Przepraszam – wymamrotał i wyrzucił zakrwawioną chusteczkę do kosza – W ramach przeprosin zapraszam na lody – uśmiechnął się.
- Nie wiem… - zaczęłam.
- Nie daj się prosić! – jęczał.
- Dobra – złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąc do lodziarni. Zamówiła dwie kulki lodów czekoladowych, a on waniliowe i o smaku gumy balonowej. Usiedliśmy na murku od fontanny.
- Dlaczego płakałaś? – wypalił.
- Bo… bo na mnie wjechałeś – skłamałam.
- Ychym… powiedzmy, że ci wierzę – uśmiechnął się – Ale i tak wiem, że to przez chłopaka! – co on jasnowidz?!
- S-skąd ty to wiesz? – zadławiłam się lodami.
- Zgadywałem – wyszczerzył swoje białe kły.
                                                                                              ***
                Od kiedy poznałam Sento minęły trzy tygodnie. Poznanie go było chyba najlepszą rzeczą, jaka spotkała mnie w życiu. Aktualnie leżymy na kanapie karmiąc się żelkami. Jest ze 40 stopni Celsjusza!
- Boże, ale gorąco! – krzyknęłam.
- To się rozbierz – powiedział czarnowłosy, który był bez koszulki.
- Ta, jasne – warknęłam.
- Mam cię sam rozebrać?! – krzyknął i rzucił się na mnie ściągając koszulkę.
- Wiesz, co? – powiedziałam i pokazałam palcem, że chcę mu powiedzieć coś na ucho – Jesteś okropny! – krzyknęłam ile sił w płucach do jego ucha. Ten spadł z sofy.
- Nie to ty jesteś okropna – powiedział krzywiąc się.
- Ja? – zdziwiłam się – Ja jestem urocza! – uśmiechnęłam się.
- Tak – powiedział sarkastycznie – Może pojedziemy na plażę? – no tak plaża jest z pięć kilometrów stąd, a my się kisimy na tej kanapie!
- Tak! – powiedziałam – Babciu wychodzę! – wydarłam się.
- Dobrze, tylko ubierz koszulkę – pouczyła spokojnie. I wtedy zorientowałam się, że nie mam jej na sobie. Szybko ją nałożyłam i pobiegłam do swojego pokoju. Spakowałam ręcznik, krem przeciwsłoneczny i okulary do torby. Następnie nałożyłam kostium kąpielowy pod ubrania. Zeszłam na dół.
- Gotowa? – twierdząco pokiwałam głową – No to jedziemy do mnie, a potem na plażę – powiedział. Tak jak mówił najpierw pojechaliśmy do niego. Skoczył po ręczin i kąpielówki i już po kilku minutach byliśmy w drodze na plażę. Śpiewaliśmy, strasznie fałszując.  W końcu dojechaliśmy na plażę. Rozłożyliśmy ręczniki na piasku i wskoczyliśmy do wody. Kilka razy zostałam podtopiona przez Sento. Niestety nie umiem pływać, ale to nie przeszkadzało mi w wspaniałej zabawie. Gdy wyszliśmy z wody postanowiliśmy zagrać w „Prawda lub wyzwanie”.
- Wyzwanie – oznajmił Sento. Myślałam przez chwilę jakby tu go upokorzyć, gdy do głowy wpadł mi pomysł. Zgryzłam wargę i powiedziałam:
- Krzyknij na cały głos „Kocham Justina Biebera i nie wstydzę się tego” – uśmiechnęłam się szatańsko.
- Nie zrobię tego! – wydarł się.
- To dawaj fant.
- Ale ja mam na sobie tylko kąpielówki.
- No i? – wzruszyłam ramionami.
- Dobra, dobra – wstał i zaczął się drzeć – Kocham Justina Biebera i nie wstydzę się tego! – kilka osób zaczęło się śmiać, a jeszcze inni szeptać do siebie, a ja ryłam jak nigdy do tond.
                Na plaży siedzieliśmy cały dzień. Wygłupialiśmy się, śmialiśmy, zostałam wrzucona do wody… kilka razy. Wieczorem postanowiliśmy pójść na jakąś imprezę. Sento powiedział, że się mnie o coś na niej zapyta. Właśnie wróciłam do domu i szykowałam się na nią, kiedy zadzwonił Kastiel.
- Halo? – zdziwiłam się, bo przez trzy tygodnie nie dzwonił do mnie ani razu.
- Olivia, kiedy wracasz? – jego głos był… niespokojny.
- Za tydzień. Coś się stało? – przestraszyłam się.
- Lysander jest w szpitalu! – czułam jak moje nogi robią się ja z waty. Siadłam na łóżku.
- C-co? – do oczu napłynęły mi łzy.
- Próbował popełnić samobójstwo, ale jak na razie wszystko jest ok – powiedział.
- Ale co… co się stało? – już prawie płakałam. Co on zrobił?
- Leo miał wypadek samochodowy i nie wiadomo czy przeżyje, ma problemy z pieniędzmi od wypadku Leo do tego ty się do niego nie odzywasz. On po prostu już nie wytrzymał – powiedział.
- Ale… nie ważne! Jutro będę! Nie ważne, co by mnie tu miało zatrzymać! – łzy płynęły po moich policzkach. Rozłączyłam się. Przebrałam się dżinsy i koszulkę. Zbiegłam na dół. Chciałam, żeby babcia kupiła mi bilet. Wyjaśniłam jej sytuację, a ta powiedziała, że dokona zakupu. Prawdopodobnie jeszcze dziś wyjadę z tego miasta. Szybko spakowałam swoje rzeczy. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Po drugiej stronie stał Sento. Zapomniałam o imprezie!
- Wejdź – wpuściłam go do środka.
- Jeszcze nie gotowa? – spytał.
- Niestety wyjeżdżam dziś – oznajmiłam.
- Dlaczego? – zdziwił się.
- Problemy z przyjaciółmi. Przepraszam – westchnęłam. Czarnowłosy mnie przytulił – Do zobaczenia!
- Cześć. Będę tęsknił! – pocałował mnie w policzek i wyszedł. Miałam wrażenie, że nie chciał, żebym jechała. Po chwili wróciła babcia z biletem. Pociąg rusza o 20:00, a teraz jest 19:00. Na peronie pożegnałam się z babcią i wsiadłam do pociągu. O północy powinnam być już w domu. Wcześniej zadzwoniłam do Przemka i powiedziałam mu, żeby po mnie wyjechał.

Gówno, kał, dupa, kupa chujnia i dziadostwo! Tak opisuję ten „rozdział”. Jakiś taki dziadowski mi wyszedł, bo jest mało opisów i w chuj dialogów! Miałam to poprawić, ale chciałam wam jak najszybciej dodać rozdział 1.

Ps. Słyszałyście, że Biber ma drugą sprawę, bo obrzucił drzwi jajkami tego sąsiada, co zadzwonił na gliny jak jeździł pijany! Hahahah! 

środa, 19 lutego 2014

Prolog

               Wysiadłam z pociągu. Szłam ulicą. Całkiem tu ładnie. Słońce świeci, ptaszki świergoczą, chmurki spokojnie płyną po niebie. Jeszcze tylko muszę zaciągnąć tą walizkę do babci i mogę odpocząć od kłopotów.
                Rozejrzałam się na boki nim przeszłam przez ulicę. Spojrzałam na wystawę jednego ze sklepów… z ubraniami w stylu wiktoriańskim! Nie przejmując się tym szłam dalej. Nagle przed oczami mignęło mi coś białego. Chyba balon czy coś w tym stylu, ale skojarzył mi się z Lysandrem! Wypad z mojej głowy, ty mały bezczelny…! Ugh… Spojrzałam na telefon. Dzwonił do mnie? No i co ty robisz idioto?! Masz mnie zostawić w spokoju choćby przez ten miesiąc! Przeszłam koło papierniczego. Na szyldzie widniały notatniki! Lys zawsze gubił swój i szukał go całymi godzinami, a i tak prawie zawsze leżał na ławce na dziedzińcu. Zaśmiałam się sama do siebie. Idąc dalej zobaczyłam graffiti, na którym widniał królik. Lys kocha króliki! Idiotko przestań o nim myśleć!
Po kilku minutach byłam pod domem babci. Kobieta przywitała mnie przytulasem i pokazała gdzie mam pokój. Zostawiła mnie samą, mówiąc, żebym się rozpakowała. Nie miałam zamiaru tego robić. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Po chwili zasnęłam.
„Usłyszałam dzwonek do drzwi i szybko pognałam by otworzyć. Spojrzałam przez wizjer i zobaczyłam białowłosego. Szybko mu otworzyłam i wyciągnęłam ręce niczym małe dziecko, żeby mnie przytulił. Porwał mnie w ramiona przytulając tak mocno, że myślałam, że mnie zgniecie. Nie wiem, czemu, ale zaczęłam płakać. Białowłosy otarł łzy, które spływały po moich policzkach, następnie pocałował.
Nagle poczułam ogromny ból. Jakby ktoś wbił mi coś w plecy. Różnooki przestał mnie całować i spojrzał dziwnie na mnie. Poluźnił uścisk, a ja zsunęłam się na ziemię. Skierowałam spojrzenie w górę. Chciałam zobaczyć kolorowookiego, ale nigdzie go nie było. Zaczęłam dotykać swoich pleców, które strasznie bolały! Złapałam za coś. Tym „czymś” okazał się być nóż. Jednym ruchem wyciągnęłam go z mojego ciała krzycząc przy tym. Położyłam się na plecy w ręku wciąż trzymając nóż. Spojrzałam w bok i zobaczyłam białowłosą dziewczynę całującą się z różnookim. Trzymała w ręce taki sam nóż, który jeszcze przed chwilą tkwił w moich plecach. Zaczęłam krzyczeć, żeby białowłosy pomógł mi, bo czułam, że leżę w wielkiej kałuży krwi. Różnooki zniknął. Dziewczyna podeszła do mnie i wbiła mi nóż w brzuch z uśmiechem zadowolenia. Zaczęłam krztusić się własną krwią. Powieki zaczęły robić się coraz cięższe. Zamknęła oczy i usłyszałam jeszcze ciche:

- Kocham Cię – wypowiedziane przez mojego ukochanego…”
                Obudziłam się zalana zimnym potem. Tak strasznego snu nie miałam od czasu, gdy moi rodzice umarli! Wyszłam na balkon. Usiadłam na barierce i powoli zaczęłam się uspokajać podziwiając piękny zachód słońca…

niedziela, 16 lutego 2014

Epilog

Nie będzie to typowy epilog, bo jest w nim dużo wspomnień Olivii. Zapraszam do czytania ;]

                 Siedząc na twardym siedzeniu w pociągu dałam się porwać wspomnieniom.
„… Gdy zamykałam drzwi ktoś na mnie wpadł. Oczywiście nie przewróciłam się. Nie jestem ciapowatą, małą, biedną dziewczynką. Niestety chłopak leżał na ziemi. Miał białe włosy z czarnymi końcówkami. Czarne końcówki chyba nie były naturalne. Bo kto normalny ma dwukolorowe włosy?! Co przykuło moją uwagę szczególnie to jego oczy. Piękne. Jedno było zielone a drugie złociste. Był dość nietypowo ubrany. Wyglądał jakby urwał się z epoki wiktoriańskiej. Patrzyłam na niego chyba zbyt długo, bo się zaczerwienił. Widziałam jak patrzy na mnie.
  - Przepraszam – powiedział nieznajomy.
  - Nic nie szkodzi – powiedziawszy to podałam mu rękę – mam na imię Olivia.
  - Miło poznać. Ja nazywam się Lysynder – powiedział z uśmiechem – A tak w ogóle to gdzie się wybierasz?
  - Do nowego liceum. Słodki Amoris czy jakoś tak.
   - Ja też uczęszczam do tego liceum.
  - Tak? – Krzyknęłam z radością – Przynajmniej będę znała jedną osobę.
  - Hahahah jesteś bardzo miłą osobą.
  - Dziękuje ty też jesteś bardzo miły.
  - Mógłbym cię zaprowadzić do szkoły? – Zapytał uprzejmie…”
                Nasze pierwsze spotkanie. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Już od pierwszego spojrzenia go polubiłam. Nie oceniał, pomagał, był miły i najważniejsze! Gdy zrobiłam coś głupiego to się nie naśmiewał.
„…Poszłam do mojego pokoju. W co ja mam się ubrać? I dlaczego się zgodziłam iść z nim gdziekolwiek? Już wiem! Najlepsze pomysły wpadają do głowy w łazience. Więc i tam się udałam. Do łazienki trzeba było przejść przez salon. Po drodze napotkało mnie zdziwione spojrzenie Lysa.
  - Gdzie idziesz – spytał, gdy byłam w łazience.
  - Nie wiem, w co się ubrać, a podobno najlepsze pomysły wpadają w łazience, więc… Czy ja to powiedziałam na głos?
  - Yhmmm…
  - Ups… Zapomnij! Idę do łazienki, żeby zrobić kucyka! – krzyknęłam po chwili i spaliłam niezłego burka. W odpowiedzi usłyszałam śmiech Lysandra – Hej nie śmiej się! To nie moja wina, że jestem, jaka jestem! – oburzyłam się.
  - I za to cię lubię Ola – stwierdził śmiejąc się do rozpuchu…”
„…Włączyłam wieżę. Właśnie leciał jakiś rokowy kawałek. Zaczęłam ślizgać się po panelach w skarpetkach. Kilka razy wylądowałam tyłkiem na ziemi, ale tylko się z siebie śmiałam. Gdy po raz kolejny zapoznawałam tyłek z podłogą zobaczyłam Lysandra, który opierał się o framugę drzwi. Nagle poczułam jak się czerwienię.
  - Tyłek nie boli? - spytał tłumiąc w sobie śmiech.
  - Długo tu jesteś? - postanowiłam nie odpowiadać na jego pytanie.
  - Od jakiś piętnastu minut, ale nie chciałem przerywać twojej zabawy - odparł i usiadł na kanapie…”
                Wiedział czego mi potrzeba. Zawsze lubiłam spędzać z nim czas.
„…Cały dzień przesiedziałam rysując w parku. Gdy spojrzałam na wyświetlacz komórki zobaczyłam, że jest godzina 21:00. Postanowiłam zbierać się do domu. Postanowiłam iść przez miasto. Droga była dłuższa, ale bezpieczniejsza. Nagle ktoś mnie złapał za ramię.
  - Cześć – usłyszałam znajomy głos Lysandra.
  - Hej – odpowiedziałam.
  - Co tu robisz? – spytał.
  - Wracam z parku.
  - Może poszlibyśmy na pizzę? – zapytał. Na słowo „pizza” mój brzuch się odezwał. No tak przecież cały dzień nie jadłam – To chyba znaczy tak – zaczął się śmiać.
  - Nie mam kasy – wyznałam.
  - Nie szkodzi ja zapłacę – stwierdził i zaciągnął mnie do pobliskiej pizzerii. Złożyliśmy zamówienia.
  - Co robiłaś w parku – zaciekawił się różnooki.
  - Siedziałam, oddychałam, rysowałam – odparłam krótko. Wtedy kelnerka przyniosła jedzenie. Pożarłam całą pizzę. Potem rozmawialiśmy chyba z godzinę. Dochodziła 24:00 i właściciel lokalu nas grzesznie mówiąc „wyprosił”. Poszliśmy razem do naszego bloku. Lys pocałował mnie w policzek na pożegnanie. Przez to zrobiłam się czerwona, ale on chyba tego nie zobaczył, bo po tym zdarzeniu szybko weszłam do domu…”
                I tylko on jedyny wie co się stało! A jeżeli komuś wygada?! Ale przecież obiecał mi…
„…Wyłączył telewizor i wyszliśmy z bloku. Spacerowaliśmy w ciszy. Poszliśmy do parku. Było już dość późno. Widziałam, że coś go gryzie. Zaczęłam się zastanawiać czy go o to nie zapytać. Moja ciekawość wygrała.
  - Powiedz mi - walnęłam prosto z mostu.
  - Co? - zdziwił się.
  - Przecież widzę, że cię coś gryzie.
  - No dobra - westchnął - No, więc... nie wiem jak o to zapytać...
  - Mów - zażądałam.
  - Zastanawiam się, dlaczego masz tą bliznę i dlaczego nigdy nie mówisz o rodzicach - wypalił tak szybko, że ledwo, co zrozumiałam - Ale jeżeli nie chcesz o tym mówić to... - niedane mu było skończyć swoją wypowiedź, bo mu przerwałam:
  - Nie, powiem ci, bo i tak kiedyś byś się o tym dowieział. Usiądźmy na ławkę, a ja ci opowiem - usiedliśmy, a ja zaczęłam mówić - Pewnego wieczoru wracałam z rodzicami do domu. Jechaliśmy samochodem, który nagle wpadł w poślizg. Mój tata nie mógł wyhamować - poczułam, że po moim policzku spływa pierwsza łza - Uderzyliśmy w drzewo. Mojego ojca przebiła gałąź, a mama uderzyła głową o boczną szybę - teraz po moich policzkach spływał wodospad łez - Przeżyłam, bo siedziałam na tylnich siedzeniach. Szkło z rozbitej szyby mnie zraniło, więc dlatego mam bliznę - rozpłakałam się na dobre. Spojrzałam na Lysa. Na jego twarzy malowało się zdziwienie. Nic nie mówił tylko mnie przytulił.
  - Przepraszam, że o to zapytałem - wyszeptał mi w włosy.
  - Obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz - odsunęłam się od niego.
  - Obiecuję - przestałam płakać. Różnooki wytarł mi łzy - Idziemy do domu? - spyta z troską.
  - Tak - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. Szliśmy w kierunku naszego bloku, kiedy on powiedział:
  - Cieszę się, że mi o tym powiedziałaś - uśmiechną się do mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech…”
                Z nim zawsze świetnie się bawiłam.
„…Dziś piątek, a jutro sobota i bal zimowy. Właśnie wracam ze szkoły. W końcu dotarłam do domu. Zjadłam spaghetti przygotowane przez brata i zaczęłam oglądać telewizję. "Trudne sprawy", "Dlaczego ja?", "Ukryta prawda", "Śmierć na 1000 sposobów" i tak minęło mi kilka godzin mojego życia. Ktoś zadzwonił do drzwi. Poszłam otworzyć. Po drugiej stronie zobaczyłam mojego kochanego Lysandra. Miał czerwony nos jak pijak. Słodko.
  - Hejka! Co cię sprowadza? - spytałam.
  - Ubierasz się ciepło i jedziesz ze mną - powiedział stanowczo i wepchał mi się do domu.
  - Gdzie? - zdziwiłam się.
  - Nie zadawaj zbędnych pytań - podał mi kurtkę i buty. Ubrałam się i poszłam z nim. Weszłam do jego samochodu. Ciekawe gdzie jedziemy! A jeżeli on jest seryjnym zabójcą, który zabija takie biedne dziewczynki jak ja? O Boże w co ja się wkopałam?! Jechaliśmy jeszcze kilka minut kiedy zobaczyłam budynek lodowiska. Nie! Tylko nie lodowisko. Nie umiem jeździć na łyżwach. Mało tego ja ich na nogach nigdy nie miałam! Lys wyszedł z auta i pomógł mi wysiąść. Weszliśmy do budynku. Białowłosy poszedł po łyżwy. Przyniósł dwie pary.
  - Lysander, ja nie umiem jeździć na łyżwach - wyznałam.
  - To nic. Nauczę cię - powiedział z uśmiechem od ucha do ucha. Zdjęłam kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku. Potem włożyłam na nogi te przeklęte łyżwy, w których się zabiję. Gdy już je miałam na nogach chciałam wstać, ale się bałam. W tedy podszedł do mnie Lys i pomógł mi wejść na lód. O Boże! Już po mnie!
  - Lysander! Nie puszczaj mnie! - krzyknęłam przerażona.
  - Nie puszczę - odparł. Jeździliśmy sobie tak kiedy on mnie puścił. Wylądowałam tyłkiem na lodzie. Lys powstrzymywał się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Próbowałam wstać, ale na marne, bo co chwilę moje cztery litery lądowały na lodzie. Białowłosy pomógł mi wstać.
  - Masz śnieg na tyłku - zauważył.
  - Co?! Weź strzepnij ten śnieg, bo ja zaraz się przewrócę - powiedziałam. Różnooki chyba zrobił się czerwony, ale wykonał moją prośbę. Jeszcze godzinę byliśmy na lodowisku. Potem zmarznięci poszliśmy do McDonalda. Gdy zjedliśmy Lys zaproponował spacer po parku. Robiło się już ciemno, ale zgodziłam się. Spacerowaliśmy sobie, kiedy białowłosy złapał mnie za rękę. Zdziwiłam się. Jeszcze chwilę spacerowaliśmy, kiedy on zapytał:
  - Olivia idziesz z kimś na bal? -  A więc po to ten cały cyrk.
  - Nie, czemu pytasz? - odparłam. Zatrzymał się. Patrzyliśmy sobie w oczy. Złapał za moją drugą rękę.
  - Poszłabyś ze mną? - spytał patrząc mi w oczy.
  - Tak - powiedziałam i przytuliłam się do niego. Potem odwiózł mnie do domu. Szczęśliwa zjadłam kolację, umyłam się i wskoczyłam do łóżka. Przez długi czas nie mogłam zasnąć. Nie mogę doczekać się jutra!...”
Tak bardzo go kocham! Jego zapominalstwo, to jak się śmieje, jak się dąsa, a nawet jak jest o mnie zazdrosny! Ale najbardziej kocham jego głos.
„…Zaczęły się lekcje. Najpierw historia. Znudzę się pewnie. Jakoś ją przeżyłam. Teraz jest przerwa. Chodzę do tego liceum kilka miesięcy, ale nigdy nie byłam w piwnicy. Tam znajduje się sala z instrumentami. Jest tam też jakaś druga sala, do która jest zamknięta na klucz i wchodzi się do niej ze dworu. Weszłam do klasy, która zawsze była otwarta. Nikogo tu nie było. Zobaczyłam gitary, pianino, skrzypce, perkusję i inne instrumenty. Ja umiem grać na pianinie, gitarze i skrzypcach.  Nie robiłam tego już dawno, bo mój tata kochał muzykę i gdy grałam na instrumentach zawsze o nim sobie przypominałam. To właśnie on nauczył mnie grać. Usiadłam na podłużnym stołeczku i lekko dotknęłam klawiszy. Zaczęłam grać pierwsze nuty piosenki.  Dream Evil "Losing you" po chwili dodałam śpiew.
"In the dead of the night
As the candles die out
I'm watching her going to sleep
She has to be strong
She's left all along
I have to go out in the fields "
                Co z tego, że to męska piosenka? Zamknęłam oczy i śpiewałam dalej. Gdy byłam mała tata grał mi kołysanki na pianinie.  Pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach i spadły na klawisze pianina. Poczułam jak ktoś siada obok mnie, ale zignorowałam to. To była moja piosenka, moje pianino i nawet jeśli komuś to przeszkadzało, nie powinien się do tego wtrącać!
"You're all I ever wanted
And I can't go on without you
But some things come between us,
My love"
Dośpiewałam do końca, ale nie sama, przeciągając ostatni wers tak śpiewnie, jak tylko potrafiłam. Znałam ten męski wokal, który śpiewał tuż obok mnie. Znał słowa, a to męska piosenka. Zamknęłam usta. Słowa są jego, lecz muzyka moja. Po tych słowach, po ostatnim wersie powinny się dołączyć gitary i perkusja, jednak nie było ich tutaj, ze mną. Przestałam płakać. Chciałam bardziej przysłuchać się głosu tego mężczyzny.
"Words cannot express
The sorrow I feel
I wish I could turn back time
To where we began
Where love had no end
And you and me were as one "
Kimkolwiek był mężczyzna obok, śpiewał cudownie. Gładka, idealna barwa, bez chrypki, którą jednak mógł osiągnąć. Ta pieśń musiała pozostać czysta jak łza niewiasty.

"You're all I ever wanted
There's just pain without you
Hear the angels cry in heaven, my love"


                     Cudownie akcentował "my love"!
Z takim uczuciem, pasją, a jednocześnie emanował delikatnością. Brzmiał jak jedwab, który oplata nagie ciało.

"I'm scared I might be losing you
and I don't know which way to turn
I fell I might be losing you
I can't live my life without your love"


             Aż mam gęsią skórkę! Emocje emanują, rozpływają się w powietrzu. Czułam cała sobą emocje drugiej osoby, jednocześnie czułam moc w słowach piosenki. Serce biło szybciej, a palce ostrożnie wybijały rytm. Rozumiał, że pianino jest moje, ale słowa jego. Nie otwierałam oczu, mając nadzieję, że będzie śpiewał dalej. Och, jak pięknie wyciągnięte "without"! Tak czysto, tak... anielsko! Przez krótką chwilę grałam, a on milczał. Potem śpiewał dalej kolejną zwrotkę wywołując gęsią skórkę.

"The sound of your breath
The smell of your hair
The touch of your golden skin
They keep me awake
Through out every night
To think of what might have been
You're all I ever wanted
You're my life and my lust
I could never mean to hurt you, my love "


                Kiedy to śpiewał, czułam ten oddech, ten dotyk... Czułam to, co on śpiewał.


"I'm scared I might be losing you
and I don't know which way to turn
I fell I might be losing you
I can't live my life without your love "


              Ostatni wers znów był tak strasznie ujmujący... Grałam, a on śpiewał. Nic więcej się nie liczyło. Nic, absolutnie nic. Ja, on i pianino, reszta świata odpłynęła w zapomnienie. To było bez znaczenia.

"I have fought so many battles
I have suffered so much pain
Without you to love and hold me
All of this would be in vain"


              Jak ujmująco zaśmiewał "pain" i jak cudownie wyciągnął "vain"! Teraz powinna być solówka gitary, której nie ma. Och, dlaczego jej nie ma?! Tak pięknie by się z nią skomponował! Śpiewaj jeszcze, proszę... Tutaj bym grała ja, na skrzypcach...

"I'm scared I might be losing you
and I don't know which way to turn
I fell I might be losing you
I can't live my life without your love "
                 Śpiewał dalej, a ja grałam, próbując dorównać mu w emocjach, lecz i tak pozostałam w tyle. Och, skończył śpiewać... Pozostało mi zakończyć tę klauzulę właściwymi nutami...
Siedzieliśmy w milczeniu jeszcze długo po zakończeniu gry. Wciąż miałam zamknięte oczy, ale w duszy wciąż czułam te... wrażenia, te emocje, dotyk, zapach... to pragnienie miłości, obawy, lęku... To było niezwykłe. W końcu zmusiłam się do otworzenia oczu. Obok mnie siedział Lysander. Wiedziałam, że skądś znam ten głos. Jak mogłam nie rozpoznać głosu mojego ukochanego?!  Niby śpiewałam razem a nim, ale na wygłupy, a teraz on zaśpiewał tak jak potrafił najlepiej. Pierwszy raz słuchałam jego śpiewu, a znamy się kilka miesięcy…”
Był taki troskliwy. Jak ja go kocham!
„…- Przyszłam po ciebie razem z Leo – pocałowałam go. Wciąż leżeliśmy na ziemi. W sumie to on leżał na ziemi, a ja na nim. Mi było wygodnie, ale nie wiem jak jemu.
- Moglibyśmy wstać? – spytał – Kamienie wbijają mi się w plecy – poskarżył się. Wstałam z niego i podałam mu rękę tym samym pomagają mu podnieść się z ziem.
- Dlaczego nie masz kurtki? – spytał troskliwie różnooki.
- Zapomniałam – odpowiedziałam. Poczułam jak ktoś zarzuca mi na ramiona płaszcz. Okazał się to być Lys, który oddał mi swoje okrycie wierzchnie.
- Lysander – ściągnęłam z siebie płaszcz – Będzie ci zimno.
- Chciałyby ci przypomnieć, że to ty byłaś chora, a tak w ogóle to nie powinnaś dziś wychodzić z domu – pouczył mnie i założył na moje ramiona płaszcz. Zrobiłam minę naburmuszonego dziecka na co on tylko się zaśmiał…”
                Poczułam jak łzy spływają mi po policzkach. Podciągnęłam nogi do piersi, objęłam je rękami i położyłam brodę na kolanach. Zaczęłam płakać. Przecież ja go tak bardzo kocham! Siedziałam na tym twardym siedzeniu i ryczałam. Po kilku minutach przestałam płakać. Wyglądałam przez okno. Wszędzie były drzewa. Jak wrócę to postaram się poprawić stosunki między mą, a białowłosym. 

piątek, 14 lutego 2014

♫ Liebster Blog Award ♫


Mój blog dostał nominację  „Liebster Blog Award" do bloga http://not-everything-is-so-easy.blogspot.com/  Dziękuję bardzo! Nie spodziewałam się!

Co to jest Liebster Blog Award?
„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”.

Pytania:
1.       Czy lubisz siebie?
Ø  Tak! Czemu by nie?
2.       Kim chcesz być w przyszłości?
Ø  Weterynarzem, co jest dziwne bo nie lubię zwierząt lub psychologiem. Ambitne marzenia!
3.        Ile czasu spędzasz przed komputerem?
Ø  Nie odpowiem na to pytanie bez adwokata! A tak na serio to 7 godzin minimum…
4.       Co cenisz w swoich znajomych?
Ø  Hmmm… trudne pytanie. Chyba to, że są wierni i pomagają w trudnych sytuacjach.
5.       Wymień swoje zalety.
Ø  Jestem szczera do bólu, nie wiem czy to zaleta, ale mam gdzieś co myślą o mnie inni… i jestem CZASEM miła.
6.       Ulubiony kolor?
Ø  Mam trzy ulubione kolory: czarny, szary, granatowy.
7.       Z kim najbardziej lubisz spędzać czas?
Ø  Z moimi dwiema przyjaciółkami.
8.       Na co najpierw zwracasz uwagę, gdy poznajesz kogoś nowego?
Ø  Buty! Wiem, że to dziwne ale mam świra na punkcie butów!
9.       W co jesteś teraz ubrana?
Ø  W czerwone spodnie i białą koszulkę z czarnym napisem „BOOOYACH”  
10.   Wymień swoje największe marzenia.
Ø  No to lecimy:
- poznać super chłopaka, który będzie umiał mnie przegadać, nie zwariuje w moim towarzystwie i zaakceptuje mnie taką jaką jestem
- nauczyć się angielskiego i hiszpańskiego
- zamieszkać w USA, a na wakacje wyjeżdżać do Hiszpanii do swojej willi
- mieć różowego konia z widelcem przyczepionym do czoła i tatuażem w kształcie tęczy na tyłku
- wydać książkę pod tytułem „Koklusz i Sabaka”
11.   Kochasz się w kimś? Jeśli tak, to dlaczego? ( wygląd, charakter?)
Ø  Nie, nie poznałam chłopaka który potrafiłby mnie przegadać ( da mi może ktoś takiego?!)

Blogi, które nominuję:
niestety nominuję tylko 5 blogów, bo niektórzy pousuwali swoje :(


Moje pytania:
1      1.    Ulubiony piosenkarz/piosenkarka/zespół?
2      2.       Ulubiona piosenka?
3      3.       Najbardziej wzruszający film jaki widziałaś.
4      4.       Bajka, którą najczęściej oglądałaś gdy byłaś mała.
5      5.       Jak spędzasz wolny czas?
6      6.       Imię, które najbardziej ci się podoba (męskie lub żeńskie)
7      7.       Co cię zainspirowało do pisania?
8      8.       Słuchasz muzyki podczas pisania rozdziału? Jeśli tak to jakiej? (np. metal, pop, itp.)
9      9.       Co chciałabyś zmienić w swoim charakterze?
1      10.   Ulubiony deser?
1      11.   Lubisz placki?! 

środa, 12 lutego 2014

Rozdział 24 - Przyjaciółki na zawsze!


                Od zerwania z Lysandrem minął miesiąc. W szkole prawie nikt się do mnie nie odzywa. Ale to nie przez zerwanie tylko Roza rozpowiedziała, że ukradłam jej faceta. Wszyscy mają mnie za świnię! Na szczęście bliźniacy i Viola jej nie uwierzyli. Z resztą ja jej nie odbiłam chłopaka, prawda? A może jednak to zrobiłam? Nie! Ale mam za swoje! Trzeba było się dziwczyć?! Gdybym tego nie zrobiła miałabym teraz Lysa przy sobie. Westchnęłam i zaczęłam słuchać nauczyciela. Amber czasami ze mną rozmawia, a to już jest podejrzane. Chce się ze mną zaprzyjaźnić? Westchnęłam po raz kolejny i zaczęłam rysować na marginesie swojego zeszytu od historii. Podniosłam głowę, bo Frazowski zaczął tłumaczyć coś na mapie. Obejrzałam się za siebie. Właściwie nie wiem, po co to zrobiłam. Kobieca intuicja? Napotkałam spojrzenie dwukolorowych oczu Lysa. Poczułam jak robię się różowa. Może on dalej mnie kocha tak jak ja jego?
- Zapiszcie pracę domową – powiedział nauczyciel. Zapisałam zadania i spakowałam swoje rzeczy do torby – Zanim wyjdziecie chcę was poinformować, że za tydzień odbędzie się biwak. Chętnych proszę o zgłoszenie się do mnie na przerwie – usłyszałam dzwonek. Chciałam wyjść z klasy. Nie mam ochoty na żadne biwaki. Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę.
- A ty nie jedziesz pod namioty? – usłyszałam głos Lysa. Odwróciłam się do niego przodem i zadarłam głowę w górę, żeby spojrzeć w jego oczy. Dlaczego jestem taka mała?
- N-nie – szepnęłam.
- Dlaczego? – uśmiechał się.
- B-bo nie mam ochoty – spuściłam wzrok na swoje buty. Lys nie puszczał mojej ręki – A z resztą nie mam, z kim dzielić namiotu.
- Będziesz ze mną i Arminem – mocniej ścisnął moją dłoń. Zdziwiłam się, że Armin jedzie. On nie przepada za naturą.
- A Kas? – szepnęłam.
- Nie jedzie z powodów rodzinnych – odparł i pociągnął mnie w stronę biurka nauczyciela gdzie przed chwilą była kolejka uczniów zapisujących się na listę. Lysander puścił moją dłoń, która przy jego zdawała się być maleńka i zapisał nas na listę. Chciałam odejść, nie będę przecież się mu narzucała. Nie po tym, co zrobiłam.
- Nie podoba ci się moje towarzystwo? – spytał poważnie białowłosy znów chwytając mnie za dłoń.
- Podoba, ale… myślałam, że… - zaczęłam się jąkać. Zaśmiał się, a ja jak zwykle spaliłam buraka.
- Czasem jesteś strasznie zabawna – uśmiechnął się. Poszliśmy do stołówki, bo była przerwa obiadowa. A więc jednak! Wciąż mu na mnie zależy!
                                                                                              ***
                Klasy drugie i pierwsze stoją pod szkołą i czekają na autobus, który zawiezie nas w dzicz. Heh poprzedni tydzień miną mi szybko. Lysander rozmawiał ze mną często. Nie żebym narzekała na samotność. Mogłam wtedy porysować, poczytać, pomyśleć czy poleniuchować. Taa fajnie było, ale się skończyło. Gdzie ten autobus? Przestąpiłam z nogi na nogę. Nudzę się! O przyjechał! W końcu! Zatargałam moją torbę do bagażnika. Jedziemy tam na dwa dni. Mam nadzieję, że będzie znośnie. Weszłam do autokaru i potknęłam się o czyjąś nogę. Czekałam na bolesne spotkanie twarzy z ziemią, ale to nie nastąpiło. Poczułam jak ktoś mnie łapie i podnosi do pionu. Ujrzałam białe włosy i dwukolorowe oczyska. Byłam w lekkim szoku. Lys uśmiechnął się do mnie.
- D-dzięki – zająkałam się.
- Musisz uważać. Niektórzy kładą swoje kończyny gdzie popadnie – spojrzał wymownie na właściciela nogi, o którą się potknęłam.
Uśmiechnęłam się do niego. Odwróciłam się i zaczęłam szukać wolnego miejsca. Jedno jest koło Nataniela, ale on siedzi za nauczycielami, czyli odpada. Koło Charotty nie usiądę, bo nie. Jest jeszcze wolny tył, ale tam siedzi Armin i Alexy i na pewno czekają na Lysa. Czyli, że tam też nie siądę. Dobra klapnę obok blondyna. Chciałam się już kierować w stronę złotookiego, ale Lys lekko popchał mnie w stronę bliźniaków. Posłałam mu pytające spojrzenie. Ten tylko się uśmiechnął. Usiadłam obok okna, a po mojej lewej stronie spoczął różnooki. Bliźniaki od razu zaczęli coś gadać. Armin narzekał, że nie będzie miał internetu, Alexy jak to Alexy cieszył się jak małe dziecko. Po sprawdzeniu – przez Nataniela – obecności uczniów autobus ruszył. Tępo wpatrywałam się na widoki zza okna. Właśnie wyjechaliśmy z miasta. Zjechaliśmy na jakąś aswaltówke i wjechaliśmy do lasu. Drzewa, drzewa, drzewa… o a tu też drzewa. Nuda. Znudzonym wzrokiem spojrzałam na chłopaków. Alexy zasnął i miał głowę na kolanach swojego brata. Wyglądali słodko. Lysowi kleiły się oczy i co chwilę ziewał. Czyżbym tylko mi nie chciało się spać? Wróciłam do oglądania krajobrazu. Same drzewa… o i krzaczek! Poczułam ciężar na swoim ramieniu i spojrzałam na mój balast, którym okazał się być białowłosy. Zasnął. I co ja mam teraz zrobić? Ech… niech śpi. Jak dojedziemy to go obudzę. Po godzinie byliśmy już na miejscu. Przez ten czas nie działo się nic poza tym, że mam obślinione całe ramie.
- Lys, wstawaj dojechaliśmy – dzióbnęłam go palcem wskazującym w głowę.
- C-co jest? Atakują? – gwałtownie podniósł głowę z mojego ramienia. Zaśmiałam się i spojrzałam na niego. Miał poczochrane włosy, półprzymknięte oczy i zaśliniony policzek. Gdy był zaspany wyglądał słodko.
- Nie atakują. Jesteśmy na miejscu – odparłam i zobaczyłam, że prawie wszyscy wyszli z autobusu – Idziesz czy tu zostajesz? – spytałam.
- Idę – powiedział i rękawem swojego płaszcza starł ślinę z policzka.
Wyszliśmy, a za nami wlekli się bracia. Wszyscy spotkali się na zbiórce, a potem zabraliśmy swoje bagaże. Rozdano nam namioty i śpiwory. Na szczęście szkoła pomyślała o tym, żeby wypożyczyć te rzeczy. Niestety trzeba było je rozłożyć samemu, ale tym zajęli się Lys i Armin. Ja tylko mówiłam co robią źle. Wtedy oburzyli się i powiedzieli, że jak jestem taka mądra to sama mam go rozłożyć. Podjęłam się tego wyzwania i po chwili siedziałam na trawie z krwawiącym palcem i Lysem pytającym się, co chwilę czy na pewno nic mi nie jest. A co ma mi być?! Tylko rozwaliłam palec nic więcej! Nie umrę! Chyba…  Armin przybiegł do mnie z plastrem. Nakleiłam go na ranę i wyszczerzyłam zęby. Chłopcy wrócili do pracy, a ja do nadzorowania. Obok naszego obozowiska znajdował się mały drewniany jakby domek, w którym były prysznice i toalety. Czyli, że jest znośnie! Wniosłam swoją torbę do namiotu tak jak chłopcy. Po godzinie siedzenia i grania w kary nauczyciele zawołali nas na jakąś zbiórkę. Zaczęli paplać o zasadach i o tym, co będziemy robili. Jednym słowem nuda. Potem pozwolili nam pozwiedzać las. Poszłam z Lysem i Arminem w stronę lasu. Czarnowłosy narzekał, jakie to jest niesprawiedliwe, że tu nie ma zasięgu i wyklinał swojego brata za to, że wyciągnął go na tą wycieczkę.
- A mogłem zostać w domu – jęczał – No mogłem, to nie, bo ten debil nie dawał mi spokoju – mówił to już dziesiąty raz.
- Aha – odpowiadałam mu to samo za każdym razem.
- Armin możesz już skończyć użalać się nad sobą? – odezwał się jak do tond milczący Lys – To męczące.
- Nie mogę! – krzyknął – No, bo… - zatkałam mu usta ręką.
- Armin cisza. Uspokój się, policz do dziecięciu w myślach. Ała! Ugryzłeś mnie! – jęknęłam. Spojrzałam na dłoń, na której widniał odcisk uzębienia czarnowłosego – Aaaa! Dostanę wścieklizny! Szybko zawieźcie mnie do szpitala! Jak nie podadzą mi leków to umrę za kilka tygodni! – histeryzowałam. Wiedziałam, że nic mi nie będzie. Chciałam się z nich pośmiać.
- Olivia spokojnie – uspokajał mnie Lys – Wścieklizny się dostaje tylko od ugryzienia zwierzęcia.
- Nigdy nie mów kobiecie, żeby się uspokoiła, bo wtedy denerwuje się jeszcze bardziej! Widzisz?! Jak ja teraz! – chłopcy spojrzeli po sobie przerażeni. Widocznie nie wiedzieli, co zrobić. Zaczęłam się śmiać.
- Co cię tak śmieszy? – spytał Armin.
- Wasze miny – i znów zaczęłam się śmiać jak nigdy dotąd.
- Wkręcałaś nas? – zdziwił się czarnowłosy.
- T-tak… - tyle zdołałam powiedzieć pomiędzy atakami śmiechu.
- Dobra jak chcesz. Zostawiamy cię samą w tym lesie – odparł Armin – Lys chodź – pociągnął białowłosego za sobą i pobiegli zostawiając mnie samą… Oni wrócą. Pomyślałam. Muszą wrócić, bo ja nie wiem gdzie jestem. Zaczęłam iść w stronę gdzie pobiegli. Chodziłam po lesie ze dwie godziny i zdałam sobie sprawę, że się zgubiłam. Ściemniło się. Oni nie wrócą! Poczułam gulę w gardle. Zaraz się popłaczę! Jak oni mogli?! Zaczęłam płakać. Kurwa! Idioci! Przecież ja nie wrócę sama! No zgubiłam się!
- Ratunku! – krzyknęłam zalewając się łzami – Jest tu ktoś?! Pomocy! – nikt się nie odezwał. Usiadłam pod drzewem i zaczęłam jeszcze bardziej płakać – Jak oni mogli mnie zostawić samą? – wyszeptałam.
- Ola? – usłyszałam głos Kentina. Zadarłam głowę do góry i zobaczyłam te zielone ślepia.
- Kenti! – krzyknęłam i rzuciłam się niego.
- Co ty tu robisz? – spytał.
- Lysander i Armin… - szepnęłam wtulona w jego tors.
- Zostawili cię samą?! – oburzył się. Pokiwałam twierdząco głową – Zabiję ich! – warknął i porwał mnie w swoje ramiona.
Nie miałam nic przeciwko zabijaniu tych dwóch patafianów. Wtuliłam się w niego bardziej. Przy nim czułam się… kochana? Tak! Pewnie nie zostawiłby mnie samej w lesie. Po godzinie marszu byliśmy przy obozowisku. Kentin niósł mnie cały czas na rękach, że go nie bolą! Postawił mnie na ziemi. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy zachowywali się tak jakby nic się nie stało. Przecież nie było mnie kilka godzin! Powinni mnie szukać czy coś! Lys siedział przy stoliku i jadł wcześniej upieczoną na ognisku kiełbaskę! Armina nigdzie nie widziałam. Co za skurwiele! Kentin już kierował się w stronę spokojnie jedzącego Lysa, ale powstrzymałam go mówiąc, że jestem głodna. Nie chcę żeby miał przeze mnie kłopoty. Od nauczycieli dostaliśmy kijki i kiełbaski. Potem podeszliśmy do ogniska gdzie kilkoro uczniów piekło swoje kiełbaski. Wbiłam na kijek mięsko i zaczęłam je piec nad ogniem. Zielonooki stwierdził, że jestem naburmuszona i, że na poprawę humoru poopowiada mi kawały. Zgodziłam się, a ten zaczął mi mówić żarty typu „Przychodzi baba do lekarza z żabą na głowie. Lekarz się pyta, co pani dolega, a żaba na to coś mi się przylepiło do tyłka”. Nie były śmieszne, ale i tak się śmiałam, żeby nie zrobić mu przykrości. Gdy kiełbaski były gotowe brązowowłosy poszedł po papierowe talerzyki, a ja jak idiotka stałam przed ogniskiem trzymając dwa kijki nad ogniem i śmiejąc się przy tym. Zielonooki szybko przybiegł z talerzykami, a ja zdjęłam jedzenie z patyków i położyłam na nich. Poszliśmy do stolika. Usiedliśmy i zaczęliśmy jeść. Po skończonym posiłku zabrałam papierowe talerzyki i wyrzuciłam je do przeznaczonego – przez nauczycieli – kosza. Wróciłam do Kentina. Już miałam siadać obok niego, ale ten pociągnął mnie i siedziałam na jego kolanach. Zrobiłam się czerwona, a on zaczął się śmiać. Ciekawe, co jest w tym takiego śmiesznego?! Przyciągnął mnie bliżej siebie tak, żebym opierała się o jego tors. Na początku czułam się trochę niezręcznie, ale po chwili rozluźniłam się. Nagle podbiegł do nas Armin. Był cały spocony i brudny.
- Olivia! – ryknął – Nie wiesz jak się martwiłem! Nie powinienem cię zostawiać w lesie samej! – wyrwał mnie z uścisku Kentina i przytulił do siebie.
- Ta, nie POWINNIŚCIE – warknęłam akcentując ostatnie słowo. Z powrotem usiadłam na kolana Kentina. Zdziwił się trochę, ale nie protestował. Armin popatrzył na nas dziwnie.
- To ja cię szukam po jakiś lasach, a ty się… - zaczął się drzeć, ale po chwili zamilkł.
- No, dokończ to zdanie, skurwielu! – warknął Kentin sadzając mnie na ławce i wstając.
- Sorry, stary nie chciałem nikogo obrazić!
- Jak obrazisz Olę lub pomyślisz żeby ją obrazić to inaczej porozmawiamy – wycedził  przez zaciśnięte zęby.
- Dobra, jeju! – odszedł. Brązowowłosy usiadł obok mnie. Spuściłam wzrok na ziemię. Było mi smutno, bo mój przyjaciel chciał powiedzieć, że się puszczam.
- I znów jesteś smutna! – warknął Kentin – A wiesz, co to oznacza? – spytał uśmiechając się. Pokręciłam przecząco głową – Że muszę ci opowiedzieć następny kawał! – pogilgał mnie w żebra. Zaśmiałam się – Idzie sobie zakonnica – tylko nie to! – i potyka się krzycząc „Jezus Ma-ryja” – O ja jebie! Suchar! – Zjawia się Jezus i mówi do niej „Nie mam ryja!” – zaczęłam się śmiać, chodź to śmieszne nie było. Znów usadził mnie na swoich kolanach tylko tym razem siedziałam przodem do niego. Objęłam go rękami i wtuliłam się. Oczy zaczęły mi się kleić i zamykać. Poczułam jak brązowowłosy wstaje niosąc mnie do swojego namiotu.
- Nie, Kentin zanieś mnie do mojego namiotu – powiedziałam otwierając oczy.
- Dobra – uśmiechnął się. Postawił mnie przed naszym namiotem. Pożegnałam się z nim i weszłam do środka gdzie Armin i Lys grali w karty. Byłam na nich zła, więc nawet się nie powitałam z nimi. Szybko wskoczyłam do swojego śpiwora i w mgnieniu oka zasnęłam.
                 Rano, gdy wstałam wzięłam leginsy, bluzę, ręcznik i pognałam do „domku”. Umyłam się i ubrałam, następnie wyszłam z pomieszczenia i zdążyłam na zbiórkę. Powiedziano na niej, że za pół godziny pójdziemy na wycieczkę. Poszłam zjeść jakieś śniadanie i po rozpinaną bluzę, bo zaczęło się chmurzyć i było zimno. Wyruszyliśmy, po kilku minutach weszliśmy na polną drogę, na której było pełno błota i kałuż. Wszystkie dziewczyny – włącznie ze mną – próbowały je omijać tym samym ratując swoje buty. Rozalii wychodziło to nawet dobrze i robiła to z gracją, a ja jak słoń przeskakiwałam nad kałużami lądując w błocie i przeklinając. Przecież ja tych butów nie domyję! Zobaczyłam, że Lysander się ze mnie śmieje.
- I co cię tak śmieszy?! – warknęłam do niego.
- Jak już kiedyś mówiłem czasem jesteś strasznie zabawna – uśmiechnął się. Zrobiłam obrażoną minę. Miałam już mu się odgryźć, kiedy usłyszałam pisk. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam, że to Amber się przewróciła w błoto i wszyscy się z niej śmieją. Podbiegłam do nich. Odepchnęłam kilka osób i podeszłam do blondynki podając jej rękę. Pomogłam jej wstać. Krzyknęłam, że koniec widowiska i że wszyscy mogą się rozejść. Po chwili nikt nie interesował się blondynką, ani mną. Niestety miała tyłek w błocie. Zdjęłam swoją bluzę.
- Przewiąż ją sobie na biodrach – powiedziałam podając ją jej.
- D-dzięki – zrobiła tak jak jej mówiłam. Potem szłyśmy plotując i nie zwracając uwagi na to, że nasze buty nadają się tylko na śmietnik. Amber moją przyjaciółką? Kto by pomyślał?
                Po tej wycieczce mieliśmy wolny czas. Spędzałam go z Kentinem na jedzeniu pianek i rozmowie. Wymyśliliśmy zabawę ja rzucałam pianką do jego buzi, a on do mojej. Większość smakołyków lądowała na ziemi, ale mieliśmy przy tym niezły ubaw. Nagle Kentin polizał mój policzek. Krzyknęłam „fuuuu” i chciałam polizać jego, ale on mi uciekł. Zaczęłam go gonić. Ganialiśmy się kilka minut. Gdy brązowowłosy uciekł mi za drzewo chciałam go złapać, ale wpadłam na kogoś. Mówiąc „kogoś” miałam na myśli Lysandra.
- Przepraszam – wybełkotałam wstając.
- Musimy porozmawiać – powiedział łapiąc mnie za ramie i ciągnąć za sobą. Spojrzałam na zielonookiego. Chciał coś powiedzieć, ale posłałam mu uśmiech tym samym mówiąc żeby się nie wtrącał. Lys zaprowadził mnie w ustronne miejsce.
- Co ty robisz? – spytał.
- O co ci chodzi? – zdziwiłam się.
- No jak to, o co?! O to, że puszczasz się z tym Kentinem! – co?! To zabolało. Nawet bardzo.
- Ja nie… - chciałam coś powiedzieć, bo przecież to nie prawda.
- Nawet się nie tłumacz! – warknął.
- A z resztą, co cię to obchodzi?! Nie jesteśmy już razem! – krzyknęłam. No zdenerwowałam się!
- I bardzo dobrze!
- Chcesz mi powiedzieć, że mnie nie kochałeś? – poczułam łzy pod powiekami.
- Tak!
- To bardzo źle, bo ja cię wciąż kocham – szepnęłam i spojrzałam w jego oczy, w których tańczyły ogniki złości, lecz po chwili pojawiła się w nich troska.
- Olivia ja… - zaczął się jąkać. Nie słuchałam go tylko pobiegłam do Kentina. Teraz tylko w nim widziałam przyjaciela i oparcie.
- Olivia? – usłyszałam Amber – Co się stało?
- Nic – powiedziałam wycierając łzy z policzków.
- No przecież widzę, że coś jest nie tak – powiedziała. Westchnęłam i opowiedziałam jej wszystko – A to palant! Zaraz sobie z nim porozmawiam!
- Nie! Amber dzięki. Nie wiedziałam, że możesz być taką dobrą przyjaciółką – przytuliłam ją.
- A ja nie wiedziałam, że będę miała prawdziwą przyjaciółkę.
- A Li i Charlotta? Nie są twoimi przyjaciółkami? – zdziwiłam się.
- Są, ale takimi fałszywymi – westchnęła – No to, co? Przyjaciółki na zawsze?
- Przyjaciółki na zawsze!
                                                                              ***
                Gdy wróciłam z biwaku zdałam relacje bratu, a następnie poszłam do swojego pokoju. Spojrzałam na ścianę gdzie były portrety moich przyjaciół. Fałszywych przyjaciół. No może poza Violettą. Szybko pognałam do piwnicy po farbę i pędzel. Wzięłam te rzeczy i wróciłam do siebie. Z wielkim wysiłkiem odstawiłam łóżko i rozłożyłam na podłodze gazety. Następnie zamalowałam obraz. Dumna z siebie zaniosłam farbę i pędzel do piwnicy. Odstawiłam łóżko na jego miejsce i resztę dnia spędziłam na sms’owaniu z Amber i oglądaniem telewizji z Przemkiem.
                Następnego dnia jak zwykle wybrałam się do szkoły. Gdy przekroczyłam próg od razu podbiegła do mnie wesoła Amber. Zaczęła coś mówić, ale za szybo to zrobiła, więc nic nie zrozumiałam.
- Spokojnie! – krzyknęłam – Powoli.
- Lysander… - wysapała.        
- Co Lysander? – blondynka wskazała na drugi korytarz. Po chwili zza rogu wyszedł Lys. Był cały w przeterminowanym jogurcie. Śmierdziało od niego na kilka metrów – Co mu się… - spojrzałam na Amber, która była z siebie dumna – Ty to zrobiłaś? – pokiwała twierdząco głową. Zaczęłam się śmiać. Przybiłyśmy piątkę i poszłyśmy na dziedziniec porozmawiać w spokoju.
                Po lekcja szybko zwinęłam się do domu. Po kilku minutach byłam na miejscu, gdzie czekał na mnie brat.
- Nie uwierzysz! – ryknął.
- Co?
- Babcia zaprosiła cię do siebie na miesiąc wakacji!
- Naprawdę?! Super! – no tak! Zapomniałam za miesiąc są wakacje, a przerwa od tego miejsca dobrze mi zrobi.
                                                                              ***
- Masz wszystko? – spytał po raz setny Przemek.
- Tak! – odpowiedziałam mu już po raz setny.
- No to baw się dobrze! – przytulił mnie.
- Cześć – powiedziałam wsiadając do pociągu. Już za cztery godziny będę w innym mieście! Pomachałam jeszcze bratu i pociąg ruszył. Mignęły mi jeszcze białe włosy. Potem zatraciłam się we swoich wspomnieniach…
                                                                              *Lysander*
           Po przemyśleniu tego, co powiedziałem Olivii na biwaku stwierdziłem, że jestem debilem. Jak mogłem powiedzieć jej, że jej nigdy nie kochałem?! Przecież ja ją wciąż kocham! Szybko zabrałem kluczyki od samochodu i pojechałem pod dom mojej ukochanej. Jestem wstanie wybaczyć jej tą zdradę, a to, co robiła z Keninem… ona po prostu się z nim wygłupiała! Jestem idiotą! Muszę ją przeprosić i powiedzieć, że ją kocham! Szybko wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem do drzwi. Zamknięte! I co ja mam teraz zrobić? Zadzwoniłem do niej. Nie odebrała. Gdzie ona może być?! Znów wyjąłem telefon i tym razem zadzwoniłem do… Amber. Nie wiem, jakim cudem mój aniołek się z nią zaprzyjaźnił. Jej nie da się nie lubić. Po dwóch sygnałach odebrała.
Amb: Halo?
Lys: Amber wiesz, co z Olivią?
Amb: I ty śmiesz jeszcze o nią pytać?!
Lys: Chcę ją przeprosić…
Amb: Ech… Ola wyjechała do babci na miesiąc.
Lys: Co?! Kiedy?
Amb: O ile się nie mylę jest jeszcze na peronie.
                Szybko rozłączyłam się z blondynką i pognałem do samochodu. Pojechałem na peron. Może zdążę! Zaparkowałem i zobaczyłem, że Przemek macha do jednego z odjeżdżających pociągów. Pewnie tam jest Olivia. Zaczęłam gonić maszynę. Przecież i tak mi się nie uda go dogonić! Zrezygnowany stanąłem w miejscu. Widzimy się za miesiąc aniele. O ile zdołam go bez ciebie przeżyć…

Po tym rozdziale będzie epilog ;3

Spięłam tyłek i napisałam ten rozdział! \o/  Jest dłuższy od poprzedniego. Zadowolone? :]