poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 12 - Piosenka...

                Jak codziennie wstałam, umyłam się, ubrałam, uczesałam włosy i zrobiłam delikatny makijaż. Nie lubiłam mieć tony tapety na twarzy tak jak Amber. Zeszłam na dół na śniadanie. Przemek robił tosty.
- Hejka – przywitał się i poczochrał mi włosy. Ja na wpółprzytomna usiadłam do stołu i przyglądała się bratu. Zgrabnie poruszał się po kuchni podśpiewując coś pod nosem. Gdy skończył danie postawił je przede mną. Zaczęłam konsumować jedzenie. Przemek zrobił mi jeszcze herbatę, po czym usiadł obok mnie i sam zaczął jeść. Ja już skończyłam posiłek i wypijałam napój. Pociągnęłam nosem. Zdałam sobie sprawę, że boli mnie głowa. Tylko żebym nie byłam chora – Dobrze się czujesz? – spytał - Nie wyglądasz dobrze. Może zostaniesz dziś w domu?
- Boli mnie głowa – odpowiedziałam.  Z każdą minutą gorzej się czułam.
- No to już do łóżka!
- Ale pójdę do szkoły.
- A jak zemdlejesz? – martwił się.
- Jakoś jak mnie uderzyłeś to się o mnie nie martwiłeś! – krzyknęłam i wyszłam na korytarz ubrać buty. Zapomniałam torby. Była w kuchni. Spojrzałam na barta. Siedział szokowani i smutny. Może nie powinnam mu tego wypominać. On się tylko o mnie martwił, a ja… jestem złą siostrą. Szybko zabrałam torbę i wyszłam z domu. Jak zwykle wstąpiłam do sklepu. Tym razem kupiłam drożdżówkę z jagodami. Schowałam ją do torby. Ruszyłam w dalszą drogę jak zwykle przez park. Na szczęście dziś nie skakały na mnie żadne psy. Szczęśliwie dotarłam do szkoły. 
                Zaczęły się lekcje. Najpierw historia. Znudzę się pewnie. Jakoś ją przeżyłam. Teraz jest przerwa. Chodzę do tego liceum kilka miesięcy, ale nigdy nie byłam w piwnicy. Tam znajduje się sala z instrumentami. Jest tam też jakaś druga sala, do która jest zamknięta na klucz i wchodzi się do niej ze dworu. Weszłam do klasy, która zawsze była otwarta. Nikogo tu nie było. Zobaczyłam gitary, pianino, skrzypce, perkusję i inne instrumenty. Ja umiem grać na pianinie, gitarze i skrzypcach.  Nie robiłam tego już dawno, bo mój tata kochał muzykę i gdy grałam na instrumentach zawsze o nim sobie przypominałam. To właśnie on nauczył mnie grać. Usiadłam na podłużnym stołeczku i lekko dotknęłam klawiszy. Zaczęłam grać pierwsze nuty piosenki.  Dream Evil "Losing you" po chwili dodałam śpiew.
"In the dead of the night
As the candles die out
I'm watching her going to sleep
She has to be strong
She's left all along
I have to go out in the fields "
                Co z tego, że to męska piosenka? Zamknęłam oczy i śpiewałam dalej. Gdy byłam mała tata grał mi kołysanki na pianinie.  Pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach i spadły na klawisze pianina. Poczułam jak ktoś siada obok mnie, ale zignorowałam to. To była moja piosenka, moje pianino i nawet jeśli komuś to przeszkadzało, nie powinien się do tego wtrącać!
"You're all I ever wanted
And I can't go on without you
But some things come between us,
My love"
Dośpiewałam do końca, ale nie sama, przeciągając ostatni wers tak śpiewnie, jak tylko potrafiłam. Znałam ten męski wokal, który śpiewał tuż obok mnie. Znał słowa, a to męska piosenka. Zamknęłam usta. Słowa są jego, lecz muzyka moja. Po tych słowach, po ostatnim wersie powinny się dołączyć gitary i perkusja, jednak nie było ich tutaj, ze mną. Przestałam płakać. Chciałam bardziej przysłuchać się głosu tego mężczyzny.
"Words cannot express
The sorrow I feel
I wish I could turn back time
To where we began
Where love had no end
And you and me were as one "
Kimkolwiek był mężczyzna obok, śpiewał cudownie. Gładka, idealna barwa, bez chrypki, którą jednak mógł osiągnąć. Ta pieśń musiała pozostać czysta jak łza niewiasty.

"You're all I ever wanted
There's just pain without you
Hear the angels cry in heaven, my love"


                Cudownie akcentował "my love"!
Z takim uczuciem, pasją, a jednocześnie emanował delikatnością. Brzmiał jak jedwab, który oplata nagie ciało.

"I'm scared I might be losing you
and I don't know which way to turn
I fell I might be losing you
I can't live my life without your love"


             Aż mam gęsią skórkę!
Emocje emanują, rozpływają się w powietrzu. Czułam cała sobą emocje drugiej osoby, jednocześnie czułam moc w słowach piosenki. Serce biło szybciej, a palce ostrożnie wybijały rytm. Rozumiał, że pianino jest moje, ale słowa jego. Nie otwierałam oczu, mając nadzieję, że będzie śpiewał dalej. Och, jak pięknie wyciągnięte "without"! Tak czysto, tak... anielsko! Przez krótką chwilę grałam, a on milczał. Potem śpiewał dalej kolejną zwrotkę wywołując gęsią skórkę.

"The sound of your breath
The smell of your hair
The touch of your golden skin
They keep me awake
Through out every night
To think of what might have been
You're all I ever wanted
You're my life and my lust
I could never mean to hurt you, my love "


                Kiedy to śpiewał, czułam ten oddech, ten dotyk... Czułam to, co on śpiewał.

"I'm scared I might be losing you
and I don't know which way to turn
I fell I might be losing you
I can't live my life without your love "


              Ostatni wers znów był tak strasznie ujmujący...
Grałam, a on śpiewał. Nic więcej się nie liczyło. Nic, absolutnie nic. Ja, on i pianino, reszta świata odpłynęła w zapomnienie. To było bez znaczenia.

"I have fought so many battles
I have suffered so much pain
Without you to love and hold me
All of this would be in vain"


              Jak ujmująco zaśmiewał "pain" i jak cudownie wyciągnął "vain"!
Teraz powinna być solówka gitary, której nie ma. Och, dlaczego jej nie ma?! Tak pięknie by się z nią skomponował! Śpiewaj jeszcze, proszę... Tutaj bym grała ja, na skrzypcach...

"I'm scared I might be losing you
and I don't know which way to turn
I fell I might be losing you
I can't live my life without your love "
                 Śpiewał dalej, a ja grałam, próbując dorównać mu w emocjach, lecz i tak pozostałam w tyle. Och, skończył śpiewać... Pozostało mi zakończyć tę klauzulę właściwymi nutami...
Siedzieliśmy w milczeniu jeszcze długo po zakończeniu gry. Wciąż miałam zamknięte oczy, ale w duszy wciąż czułam te... wrażenia, te emocje, dotyk, zapach... to pragnienie miłości, obawy, lęku... To było niezwykłe. W końcu zmusiłam się do otworzenia oczu. Obok mnie siedział Lysander. Wiedziałam, że skądś znam ten głos. Jak mogłam nie rozpoznać głosu mojego ukochanego?!  Niby śpiewałam razem a nim, ale na wygłupy, a teraz on zaśpiewał tak jak potrafił najlepiej. Pierwszy raz słuchałam jego śpiewu, a znamy się kilka miesięcy.
- Nie wiedziałem, że grasz na pianinie – powiedział przerywając ciszę panującą pomiędzy nami.
- Dużo rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz – szepnęłam, pocałowałam go lekko w usta i podeszłam do skrzypiec, stojących w rogu sali. Wzięłam instrument i zaczęłam grać. Tym razem utwór, który kiedyś zagrał mi ojciec. Sam go napisał. Białowłosy przyglądał się mi z zaciekawieniem.  Grałabym jeszcze długo gdyby ktoś nie wpadłby do tego pomieszczenia jak burza. Okazała się to być nauczycielka muzyki.
- Olivia?! Nie wiedziała, że potrafisz grać na skrzypcach! -  wydawała się być podekscytowana.
- Tak. Prawie nikt o tym nie wie – odpowiedziałam i odłożyłam skrzypce.
- Nie, nie! Zagraj jeszcze coś – krzyczy nauczycielka. Nie chciałam grać dłużej to było zbyt wcześnie.  Usłyszałam dzwonek na lekcje. Ty mój wybawco!
- Przepraszam, ale my już powinniśmy iść na lekcje – powiedziałam i spojrzałam znacząco na różnookiego. Wyszliśmy z tego pomieszczenia zostawiając nauczycielkę samą.
- Dlaczego nie chciałaś dla niej zagrać? – spytał Lys.
- Jak już mówiłam dużo rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz… - mówię tajemniczo.
                                                                              ***
                Właśnie siedzę wtulona w Lysandra na ławce na stacji kolejowej. Dziś jest drugi dzień ferii. Czekamy na pociąg. Rodzice różnookiego mieszkają na wsi. W końcu przyjeżdża. Białowłosy bierze moją i swoją walizkę, po czym oddaje je jakiemuś facetowi. Wsiadamy do pociągu. Błagam tylko żebym nie wymiotowała! Co prawda wzięłam tabletkę, ale nigdy nie wiadomo. Znajdujemy nasz przedział i zajmujemy miejsca. Roza siada naprzeciwko mnie koło Leo, a ja obok Lysa. Białowłosy wyjmuje swój notatnik i zaczyna pisać. Złotooka i czarnooki słuchają muzyki z jednego Mp3.  A ja? Siedzę wpatrując się w widoki za szybą. Czuję jak ktoś stuka w moje ramię. Odwracam głowę i widzę Lysandra z uśmiechem dziecka, który pokazuje mi jakiś obrazek w notatniku. Przedstawia on króliczka w bluzce i spodenkach stojącego na dwóch łapach. Podaje mi długopis. Dorysowuję drugiego króliczka tylko, że w sukience i kokardką na głowie. Nad głowami jednej z par króliczków narysowałam serduszko. Tak spędziliśmy godzinę naszej podróży. Pozostało tylko dwie…  Lysander zaczął bawić się moimi włosami.  A ja znudzona oparłam głowę o jego ramię. Po chwili zasnęłam.
- Śpiochu, wstawaj dojechaliśmy -  poczułam szturchanie w ramie. Leniwie otworzyłam oczy i zobaczyłam, że moja głowa leży na kolanach Lysa.
- Co? – powiedziałam zaspana i pociągnęłam nosem.
- Dojechaliśmy – powtórzył. Wyszliśmy z pociągu. Tak cholernie chciało mi się pić! Ten pan oddał nam nasze bagaże. Już chciałam go wziąć, ale uprzedził mnie białowłosy. Jak chcesz to targaj sobie tą ciężką walizkę. Leo wezwał taksówkę i po półgodzinie staliśmy przed domem rodziców braci.


Rozdział jest fajny co nie? Bo jak dla mnie nie ma w nim akcji. A tak w ogóle mamy już ponad 2000 wyświetleń!  

sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 11 - Nowa znajomość

                Obudziłam się i zobaczyłam, że Lysa nie ma obok mnie. Bolała mnie głowa. Zeszłam na dół. Tam byli bracia. Powiedziałam im, że idę się przejść i szybko wyszłam z bloku. Wolno spacerowałam po mieście. Czasem przeskakiwałam nad kałużami. W nocy chyba padał deszcz. Zaczęłam się zastanawiać nad marną egzystencją ludzkości. Bo niby co maże taki człowiek? Niby ludzie są najbardziej inteligentnymi tworami Boga, a może są mądrzejsze stworzenia tylko tego nie ujawniają i zbierają siły, by wytępić ludzkość? Ludzie są dziwni… Na przykład mój brat. Kocha mnie, a może tylko udaję? Mniejsza. Kocha mnie, a jednak mnie uderzył. Rozalia. Najlepsza koleżanka, ale gdy spojrzę na Leo chce mnie zabić, chociaż wie, że nigdy bym jej go nie odebrała. Kastiel. Najdziwniejszy człowiek jakiego do tej pory poznałam. Wiecznie jest zły. Można powiedzieć, że nakłada beznamiętną maskę. Ma wszystko i wszystkich gdzieś, ale tylko to udaje. Naprawdę zależy mu na przyjaciołach. Gdy pozna się go bliżej staję się być miły, ale nie za bardzo, bo to popsuło by jego wizerunek „bad boy’a”. A jednak zakochał się w szarej myszce.  Violetta jest właśnie tą szarą myszką. Mało mówi i jest zamknięta w sobie. Właściwie to prawie nic o niej nie wiem chociaż przyjaźnimy się. Tak rozmyślając nad ludzkim żywotem wpadłam na kogoś.
- Przepraszam… -  wybełkotałam. No fajnie mam mokre spodnie.
- Nic nie szkodzi – usłyszałam przyjemny męski głos - Właściwie to moja wina. Zamyśliłem się – tłumaczył. Nie wiedziała jak ten ktoś wygląda, bo wciąż przyglądałam się mokrej plamie na nogawce, więc odniosłam mój wzrok i zaszczyciłam tego oto osobnika moim spojrzeniem. Był to brunet o zielonych oczach. Chyba miał tyle lat co ja.  Uśmiechał się do mnie. Ubrany był w biały podkoszulek opinający jego mięśnie, spodnie moro i glany. Glany? Drugi Kastiel? A nie zimno ci? – Halo! – pomachał mi ręką przed oczami  - Żyjesz?
- Tak – powiedziałam od niechcenia i chciałam już odejść, ale zatrzymał mnie ten koleś – Możesz mnie puścić?
- Tak – puścił moje ramię – nie przedstawiłem się. Mam na imię Kentin – uśmiechną się.
- Olivia – uścisnęliśmy dłonie.
- Coś ty taka smutna – nagle spytał.
- Ehhh… nie ma to jak wyżalić się obcej osobie – westchnęłam.
- No właśnie nie znam cię, więc nie będę cię oceniał. No już powiedz wujkowi Kentinowi co ci na serduchu leży – uśmiechną się. Zaśmiałam się – Ooo, widzę, że się śmieje! To dobry znak! – usiedliśmy na ławkę, a ja wyżaliłam się ze wszystkich swoich problemów. On nic nie mówił tylko słuchał i nie przerywał mi. Na koniec powiedział:
- Brat po prostu jest o ciebie zazdrosny i boi się, że ten Lysander cię zrani. Uderzył cię przez przypływ emocji. Powiedziałaś mu, że sobie nie radzi. To go rozzłościło. Radzę ci do niego pójść i porozmawiać – słuchałam go z podziwem.
- Wow! Nadajesz się na psychologa! Masz rację, muszę z nim porozmawiać.
- No! Cieszę się, że pomogłem! Dasz się wyrwać na ciacho? – zapytał z uśmiechem pięciolatka.
- Jasne! – poszliśmy do pobliskiej kawiarni.  Nie przejmowałam się tym, że nie poszłam do liceum. Miło mi się rozmawiało z zielonookim. Kiedy poprosił o mój numer telefonu wyjęłam komórkę i zobaczyłam, że mam mnóstwo powiadomień. No tak wyciszyłam i wyłączyłam wibracje w telefonie. 23 nieodebrane połączenia od „baciszek <3” ze wczoraj. Tak żałuj za swoje zachowanie. 19 nieodebranych połączeń od „Lysio” z dzisiaj. Pewnie się o mnie martwił. W końcu nie było mnie kilka dobrych godzin i nie przyszłam na lekcje. 10 nieodebranych połączeń od „Roza” także z dzisiaj. 36 nieodebranych połączeń od „Alex” z dzisiaj. On ma ADHD czy co? 34 sms’y od „Alex”. On ma ADHD. Podałam numer brunetowi, a on podał mi swój.
- Do jakiego liceum chodzisz? – spytałam siorbiąc swój napój.
- Tydzień temu się tu przeprowadziłem i właściwie to zapisałem się do „Słodkiego Amorisa” – odpowiedział.
- Ja też tam uczęszczam – odparłam uradowana.
- Słuchaj ja już muszę spadać – oznajmił – Do zobaczenia w szkole – zapłacił za nas oboje i wyszedł z kawiarni. Poszłam do parku i usiadłam na ławce. Wyjęłam telefon i zaczęłam czytać sms’y od Alexe. Pisał w nich, że się wszyscy o mnie martwią, gdzie jestem i żebym się w końcu odezwała. Poczekam tu na Lysa i Rozę, która na pewno po szkole będzie tędy szła razem z białowłosym do Leo. Odpisałam niebieskowłosemu, że żyję. Przesiedziałam w parku kilka godzin. Trochę zmarzłam, ale nie zamierzałam wracać do domu.
- Olivia! – podbiegła do mnie Roza i uściskała – Całe szczęście, że nic ci nie jest! Wiesz jak się ucieszyłam gdy Alex krzyknął na całą szkołę, że żyjesz?
- A co by było mi być? Na całą szkołę? – spytałam.
- Nie wiem… mogli cię zgwałcić – zaśmiała się. Jakby był to temat do żartów – Tak, Alex głośno krzyczy – ktoś podszedł do nas. Był to Lysander.
- Lysiu! – krzyknęła złotooka – Nikt jej nie zgwałcił! – Lys uderzył się ręką w czoło. Po czym podszedł do mnie i pocałował – Um… no to ja już pójdę! – i nie było jej widać. Białowłosy usiadł obok mnie i się do mnie przytulił.
- Martwiłem się – wyszeptał mi we włosy.
- Nie potrzebie – odparłam – Jestem dużą dziewczynką – zapewniałam. Cicho się zaśmiał.
- Ale to nie zmienia faktu, że nie mogę się o ciebie bać – uśmiechnęłam  się -  A tak swoją drogą gdzie byłaś? – zapytał zaciekawiony. I co ja mu teraz powiem?! „wpadłam na chłopaka, któremu się wyżaliłam ze swoich problemów, a on dał mi dobrą radę. Potem poszliśmy do kawiarni i jedliśmy ciacho”. To absurdalne. Wszyscy chłopcy są zazdrośni, a szczególnie jeżeli chodzi o jego dziewczynę. Na pewno się zdenerwuje, ale swoją drogą on nie lubi jak się go okłamuje. I co teraz?! Lysander zmarszczył nos – Jest coś o czym powinienem wiedzieć? – jego głos był chłodny.
- Ehhh… nie będę cię okłamywała, bo to i tak nic nie da… Więc spacerowałam ulicą i wpadłam na chłopaka. Wyżaliłam mu się z moich problemów, a on dał mi dobrą radę. Potem poszliśmy do kawiarni na ciastko – wyjaśniłam na dwóch wdechach. Chłopak nic nie mówił przez chwilę.
- Cieszę się, że jesteś szczera względem mnie – pocałował mnie – Teraz chodźmy. Na pewno Leo się niecierpliwi… - i poszliśmy w kierunku domu braci.
                                                                                                              ***
                W końcu nadszedł czas, by porozmawiać z  bratem.  Leo już podjeżdżał pod mój dom. Wysiadłam z samochodu i powiedziałam czarnookiemu, żeby jechał do domu. Zgodził się z niechęcią. Odjechał. Podeszłam do drzwi i zapukałam. Ostatnio nie wzięłam kluczy ze sobą. Otworzyła mi jakaś dziewczyna. Co?! Już sobie dziwki sprowadza?! Dziewczyna miała brązowe włosy i oczy tego samego koloru. Była ode mnie wyższa o dziesięć centymetrów. Ubrana była w koszulę i zwykłe, czarne rurki. W sumie to nie wyglądała jak dziwka, ale tylko takie zdanie miałam na temat dziewczyny mojego brata. O ile jest jego dziewczyną. Jeżeli nie to zwracam honor. Weszłam do domu. Przecież to mój dom. Z salonu wyszedł Przemek.  Podszedł do mnie i chciał przytulić, ale ja się odsunęłam od niego o krok. Zdziwił się i powiedział:
- Przepraszam za tamto, ale… - był zakłopotany.
- Nie tłumacz się, wybaczam ci, wiem, że to jest też trochę moja wina – przytuliłam go – Kto to jest? – spytałam pokazując na dziewczyną stojącą za nami.
- To jest Aleksandra – brązowowłosa podeszłą do Przemka, a ten ją objął – Jest moją dziewczyną – lekko ją pocałował w usta. No super jak ktoś będzie mówił do mnie i do niej „Ola” to się zabiję.
- A spoko! Ty możesz mieć dziewczynę, ale ja chłopak to nie mogę mieć?! – zburzyłam się.
- Jeżeli o to chodzi… Przemyślałem sobie wszystko i uznałem, że Lysnder jest odpowiednim chłopakiem dla ciebie – no w końcu to zrozumiałeś!
- No, cwelu w końcu to pojąłeś – poklepałam go lekko po policzku. Poszłam na górę. Słyszałam jeszcze jego głos, który mówił, żebym nie nazywała go cwelem. Jasne chciałbyś. To, że ci wybaczyłam nie znaczy, że nie jestem na ciebie zła.
                                                                                              ***
                Następnego dnia wstałam, umyłam się, zjadłam śniadanie i wyszłam z domu. Poczłapałam do liceum. Po drodze wstąpiłam do sklepu po jakieś żarełko.  Szłam jedząc pysznego pączka z lukrem, kiedy skoczył na mnie pies. Jakie bydle!
- Jesteś z siebie zadowolony? – powiedziałam gdy zorientowałam się, że pies wytrącił mi z ręki pączka. Bydle skuliło ogon i podeszło do jedzenia leżącego na ziemi.
- Demon, ty tłusty bydlaku! – usłyszałam głos dyszącego Kastiela. Miał smycz w ręce i był spocony.
- To twój pies? – spytałam pokazując na bydlaka żrącego mojego pączka.
- Nie, żony wujka sąsiada siostry – odpowiedział ironicznie.
- Wisisz mi kasę za pączka… - oznajmiłam. Chciałam odejść, ale pies zwany Demon skoczył na mnie prawie przewracając. Spojrzał na mnie oczami zbitego szczeniaka – No co bydlaku? – pogłaskałam go po głowie – Nie mam już nic do jedzenia. Co twój pan cię nie karmi? – Kastiel prychnął.
- On je prawie tyle co ty. Myślę, że się dogadacie – dodał.
- Mówisz, że jestem gruba?
- Tak – odparł.
- Lepiej uciekaj w innym przypadku zginiesz marnie – powiedziałam spokojnie.
- Ty mnie zabijesz? – zaczął się śmiać – Nie boję się ciebie!
- To zaraz się przelękniesz…  - powoli do niego podchodziłam – Masz trzy sekundy by uciec. Raz… - chłopak nie ruszył się nawet o milimetr – Dwa… - mina seryjnego zabójcy. Nawet jego pies zaczął na niego warczeć. 
- I ty Brutusie przeciwko mnie? – spytał patrząc na psa. Pobiegł.
- Trzy! – krzyknęłam i zaczęłam go gonić. Naprawdę szybko biegał, ale ja szybciej. Prawie go dogoniłam. On nagle przeskoczył przez ogrodzenie parku. Było duże, a Kastiel nie był niski tak jak ja więc przeskoczył je bez problemu. Mi  zajęło to trochę czasu. W końcu gdy przez nie przeszłam zobaczyłam czerwonowłosego, który się śmiał. Podeszłam do niego dysząc.
- I co ci tak śmieszno? – spytałam.
- No, no widzę, że nie jest z ciebie taka ofiara losu jak myślałem – przestał się śmiać – Demon!
- Pamiętaj, że wisisz mi pączka – przypomniałam. Uśmiechną się cynicznie.
- Po szkole widzimy się w kawiarni – powiedział i odszedł. Ja udałam się w kierunku liceum.
                                                                              ***
                Lekcje minęły szybko.  Na godzinie wychowawczej rozmawialiśmy na temat ferii zimowych, o których kompletnie zapomniałam. Zapytana gdzie się wybieram w  tym okresie odpowiedziałam, że nigdzie. Rozalia powiedziała, że wybiera się ze swoim chłopakiem Leo i jego bratem Lysandrem do ich rodziców na tydzień. Ej, nie no! Ja przecież jestem dziewczyną białowłosego i nie zostałam zaproszona! O nie, foch forever z przytupem i melodyjką!  Wyszłam z budynku i przypomniało mi się, że Kastiel wisi mi pączka. Dziś nie było go w szkole. Pewnie wagarował. Już miałam iść w kierunku kawiarni w pobliżu liceum kiedy ktoś mnie złapał za ramię.
- Hej Olcia – była to Roza.
- Cześć… - odparłam.
- Wiesz, że jadę z Leo i Lysem do ich rodziców w ferie? – przytaknęłam – No więc chciała cię zapytać czy pojedziesz z nami?
- Dlaczego ty mnie o to pytasz? Czy nie powinien tego zrobić Lysander?
- No tak, ale on mnie poprosił o to, żebym cię zaprosiła. Wiesz nieśmiały jest chłopak – ostatnie zdanie powiedziała strasznie cicho.
- Dobra niech będzie – westchnęłam – pojadę z wami.
                Odeszłam. Poszłam do kawiarni gdzie czekał chłopak.  Spędziłam z nim miłe popołudnie. Wróciłam do domu. Nagle zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. „Lysio”. Odebrałam.
Ja: Cześć! Stało się coś?
Lys: Hej Śpiochu! Roza ci zaproponowała żebyś pojechała z
nami do moich rodziców?
Ja: Tak. A co?
Lys: Mówiłem jej że ja cię zaproszę, a ta wraz swoje.
Ja: Nic nie szkodzi! Z miłą chęcią pojadę z wami.
Lys: Naprawdę? No więc do zobaczenia jutro w szkole!
                No i rozłączył się. Potem Przemek zawołał mnie na jakiś film. Od czasu kiedy mnie uderzył jest dla mnie bardzo miły. Zdążyłam już całkiem mu wybaczyć. Dostałam sms’a od Kentina. Pytał w nim czy pogodziłam się z bratem. Odpisałam mu, że tak. Zaproponował wypad na miasto w sobotę. Oczywiście zgodziłam się. Popisałam z nim jeszcze chwilę. Potem oglądałam film i poszłam spać, bo byłam padnięta.



Dobra ten rozdział to jest nudny i jest w nim mało akcji. Dodałam rozdział, bo mam taką wenę, że normalnie nie mogę się oderwać od pisania :) cieszycie się co nie? XD a i tak w ogóle może barakować gdzieniegdzie przecinków i mogą być błędy, bo rozdział niesprawdzany (nie chciało mi się. leń ze mnie XD)  

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 10 - Romeo i Julia

                          Skończyły się święta i niestety trzeba było wracać do szkoły. Właśnie mam biologię. Nuda! Siedzę znudzona. Ziewam. Drapię się po nosie. I znów ziewam. Zostałam wywołana do odpowiedzi. Super. Prawie na wszystkie pytania odpowiedziałam dobrze. Mówiłam od niechcenia znudzonym głosem. Dostałam piątkę. Super. Każdy normalny by się ucieszył, ale nie ja. W końcu dzwonek! Wyszłam na korytarz. Teraz mam religię. O boszzzz… pierdolę nie robię. Hmmm… gdzie by tu pójść?  Do głowy wpadł mi pomysł, żeby udać się na dach szkoły, ale jak? Nie mam kluczy tak jak Kastiel. Zauważyłam drzewo rosnące obok budynku liceum. Może by się po nim wspiąć? Tak to dobry pomysł. Jakoś udało mi się wdrapać na dach. Przesiedziałam na nim całe 45 minut. Usłyszałam dzwonek. Powoli zaczęłam schodzić z dachu. Chociaż jest zimno to większość uczniów woli wyjść na dziedziniec niż kisić się w szkole. Nagle moja noga poślizgnęła się na śniegu, który był na gałęzi. Spadłam na ławkę.
- Kurwa! Ała…  - tak mnie bolała ręka, aż poczułam, że płynął mi łzy.
- Boże, Olivia! – na ławce, na którą spadłam siedział Lysander – Nic ci nie jest? – płakałam.
- Boli mnie ręka – rozryczałam się na dobre.
- Cichutko, nie płacz. Która ręka? – spytał z troską.
- Właściwie to nadgarstek – pokazałam lewą rękę. Powoli przestawałam płakać. Różnooki obejrzał mój nadgarstek.
- Trzeba iść do pielęgniarki – oświadczył. Usłyszałam dzwonek na lekcję. Wszyscy skierowali się do klasy, a my ruszyliśmy w kierunku gabinetu pielęgniarki. Gdy dotarliśmy do celu zapukałam. Usłyszałam ciche „proszę” i weszłam do tego pomieszczenia. Ściany były białe tak jak i podłoga. Pod oknem stało biurko, a pod jedną ze ścian półka z lekarstwami. Na środku stała kobieta o czarnych włosach. Miała nieprzyjemny wyraz twarzy.
- Co się stało? – spytała o dziwo miło.
- Koleżanka się przewróciła no i boli ją nadgarstek – wyjaśnił Lys. Co?! koleżanka? Myślałam, że jestem kimś więcej dla niego. Ach, głupia ja, ale on mnie pocałował. To znaczy, że… że on mnie wykorzystał.
- Imię i nazwisko – wyrecytowała kobieta i tym samym wyrwała mnie z zamyślenia.
- Co?  A tak… Olivia Evans – powiedziałam smutno. Zapisała coś i kazała usiąść na kozetce. Potem zaczęła wyginać mój nadgarstek we wszystkie strony, a to cholernie bolało. Czułam, że wbijam paznokcie drugiej ręki w kozetkę. Lysander najwidoczniej to zauważył, bo powiedział:
- Może by delikatniej? – był lekko oburzony. Czarnowłosa go najwidoczniej zignorowała.
- Nadgarstek jest tylko bardzo stłuczony. Wystarczy posmarować maścią na stłuczenia i zabandażować – poinformowała. Dała mi maść i poszła po bandaż do pokoju nauczycielskiego. Pfff… nie ma bandażu w gabinecie pielęgniarki! Ja cię nie pierdolę! Otworzyłam tubkę. O kurwa, ale jebie! Zaczęłam wcierać maść w mój nadgarstek. Po chwili przyszła ONA. Zabandażowała mi rękę tak mocno, że myślałam, że się posikam z bólu. Wyszliśmy na korytarz. Rozwinęłam bandaż i chciałam nim okręcić nadgarstek lżej.
- Co robisz? – spytał białowłosy. A co cię to? Jestem tylko koleżanką!
- Chcę lżej zacisnąć bandaż – wyjaśniłam próbując na nowo zabandażować rękę.
- Daj – wziął bandaż i zaczął lekko okręcać nim mój nadgarstek.
- Dzięki – powiedziałam, gdy skończył. Wyjęłam telefon. Zadzwoniłam do Przemka, żeby mnie zwolnił z reszty lekcji. Przyjemna pani w telefonie powiedziała, że nie mam wystarczająco dużo środków do zrealizowania połączenia wychodzącego – Kurwa – cisnęłam telefonem w ścianę – Co ja zrobiłam?! – pobiegłam do rozwalonego telefonu i zaczęłam go składać.
- A tak w ogóle, co robiłaś na tym drzewie? – spytał.
- Byłam na dachu… - udało mi się złożyć telefon – Pożyczysz mi komórkę, muszę zadzwonić do brata.
- Jasne. Zaraz, co?! Gdzie byłaś? – krzyknął.
- Na dachu szkoły.
- Ale, po co?! Wiesz, że mogłaś się zabić?!
- Tak wiem. Pożycz telefon…
- Trzymaj – dał mi swoją komórkę. Wystukałam na dotykowym ekranie numer do mojego brata. Odebrał po drugim sygnale. Powiedziałam mu, że się przewróciłam i stłukłam nadgarstek i, że ma po mnie przyjechać. Oddałam telefon różnookiemu.
- Wracając do tematu. Po co tam byłaś?! – krzykną Lysander.
- Nie krzycz na mnie! – krzyknęłam - Nie lubię, gdy to robisz – dodałam ciszej. Zrobił zdziwioną minę i mnie przytulił.
- Przepraszam więcej nie będę – lekko pocałował mnie w policzek.
                                                           ***
            Po godzinie byłam w domu. Poszłam do kuchni zjeść resztki ze świąt. Przemek przez całą drogę do domu wypytywał się mnie, co się stało. Ja mam na niego focha, więc nie odzywam się do niego. Poszłam do swojego pokoju. Włączyłam laptopa. Poszperałam w internecie. Nuda. Usłyszałam dzwonek w telefonie. Sms od „Lysio”. Napisał mi, że będzie u mnie o 17:00 i gdzieś mnie zabierze. Czy to oznacza, że to randka? Chyba… albo przyjacielski wypad na miasto. Jest 13:00. Spoko. Zdążę jeszcze wyjść z psem na spacer.
            Po spacerze nakarmiłam Korniszona, tak miał na imię mój pies i poszłam do mojego pokoju. Poczułam się strasznie senna. 15:45. Zdążę się jeszcze przespać. Obudziły mnie krzyki brata. 17:12. Co?! Zbiegłam na dół. Przemek kłócił się z Lysiem.
- Nigdzie jej nie zabierzesz! – mój brat już startował do Lysa z rękami.
- Spokojnie – białowłosy był opanowany.
- Przemek! Co ty odpierdalasz?! – bulwers w moim wykonaniu.
- Ten sklerotyk nigdzie nie będzie cię zabierał! – o co mu do kurwy chodzi?!
- Jak go nazwałeś?! – ryknęłam ile sił w płucach. Może i Lysander jest zapominalski, ale to nie powód, żeby nazywać go sklerotykiem.
- Sklerotyk! – wypchał różnookiego z domu.
- Co ty odwalasz? – spytałam.
- Co ja odwalam?! Co ty odwalasz?! Szlajasz się z jakimiś chłopakami i nie chcę wiedzieć, co z nimi robisz i gdzie! – wydarł się.
- Myślisz, że jestem jakąś dziwką? – nie czekałam na odpowiedź. Pobiegłam do mojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz. Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam cicho płakać. Nagle usłyszałam jak ktoś rzuca kamykami w szybę od balkonu. Wyszłam na balkon i zobaczyłam Lysandra. Uśmiechnęłam się przez łzy, a on zaczął recytować Szekspira.
- Lecz cicho! Co za blask strzelił tam z okna!
Ona jest wschodem, a Olivia jest słońcem!
Wznijdź cudne słońce, zgładź zazdrosną lunę,
Która aż zbladła z gniewu, że ty jesteś
Od niej piękniejszą; ukarz ją zaćmieniem
Za tę jej zazdrość; zetrzyj ją do reszty!
To moja pani, to moja kochanka!
O! gdyby mogła wiedzieć, czem jest dla mnie!
Przemawia, chociaż nic nie mówi; cóż stąd?
Jej oczy mówią, oczom więc odpowiem.
Za śmiały jestem; mówią, lecz nie do mnie.
Ptaki ocknęłyby się i śpiewały,
Myśląc, że to już nie noc, lecz dzień biały.
Patrz, jak na dłoni smutnie wsparła liczko!
O! gdybym mógł być tylko rękawiczką,
Co tę dłoń kryje! – wyrecytował bez zająknięcia się. Więc bawimy się w Romea i Julię co?
- Ach! – myślisz, że tylko ty znasz Szekspira na pamięć? To się mylisz!
-  Cicho! coś mówi.
O! mów, mów dalej, uroczy aniele;
Bo ty mi w noc tę tak wspaniale świecisz,
Dwie najjaśniejsze, najpiękniejsze gwiazdy
Z całego nieba, gdzieindziej zajęte,
Prosiły oczu jej, aby zastępczo
Stały w ich sferach, dopóki nie wrócą.
Lecz choćby oczy jej były na niebie,
A owe gwiazdy w oprawie jej oczu:
Blask jej oblicza zawstydziłby gwiazdy,
Jak zorza lampę; gdyby zaś jej oczy
Wśród eterycznej zabłysły przezroczy,
Jak lotny goniec niebios rozwartemu
Od podziwienia oku śmiertelników,
Które się wlepia w niego, aby patrzeć,
Jak on po ciężkich chmurach się przesuwa
I po powietrznej żegluje przestrzeni  - znów zaczął recytować.
-  Lysander! czemuż ty jesteś Lysandrem!
Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę!
Lub, jeśli tego nie możesz uczynić,
To przysiąż wiernym być mojej miłości,
A ja przestanę być z krwi Kapuletów - Oboje zaśmialiśmy się.
- Mam pomysł – oznajmiłam – skoczę.
- Co?! Mało ci dzisiaj spadania – przypomniał o moim spadnięciu z drzewa.
- Złapiesz mnie.
- A jak nie?
- Najwyżej się połamię. Poczekaj – pobiegłam do pokoju po buty i założyłam je – Dobra skaczę! – no i skoczyłam. Lysander mnie złapał.
- Mówiłam, że mnie złapiesz – uśmiechnęłam się.
- Olivia! Otwórz te cholerne drzwi, albo je wyważę! – usłyszałam krzyk Przemka.
- Jeżeli chcesz żyć to lepiej uciekajmy – Lys postawił mnie na ziemi i zaczęliśmy biec. Gdy byliśmy już daleko od mojego domu mogliśmy spacerować. Zatrzymałam się przy jednej z szyb w sklepie. Spojrzałam na swoje odbicie. Włosy sterczące we wszystkie strony, ale co ja się dziwię? Dopiero, co wstałam z łóżka. Próbowałam je jakoś ułożyć. Po kilku minutach nie wyglądałam tak strasznie.
- Chodź, bo się spóźnimy – jęczał Lys.
- Ale gdzie? – zaciekawiłam się.
- Zobaczysz – tajemniczy uśmiech.
            Po kilku minutach drogi zboczyłam budynek kina. Jupiiii idziemy do kina! Weszliśmy i przypomniało mi się, że nie mam kasy. Powiedziałam o tym Lysowi, ten tylko odparł, że on płaci za wszystko. Poszliśmy kupić przekąski. Lysander powiedział, że mogę wybrać, co tylko chcę. Zażyczyłam sobie paczkę żelków i coca-cole, a różnooki popcorn i też jakieś picie. Potem poszedł po bilety. Ciekawe, co będziemy oglądać!  
- Co oglądamy?! – krzyknęłam podekscytowana.
- Horror, ale dla nas będzie to komedia – oświadczył.
- Łooo, super – weszliśmy do Sali numer 15. Zgaszono światła i trwały reklamy. Po pięciu minutach zaczął się film. Na początku zaczynał się niewinnie. Młoda para przyjechała na wakacje w góry, ale w domku, w którym zamieszkali był nawiedzony. Jedna ze scen była tak straszna, że się przytuliłam do Lysandra.
- Ktoś się boi – powiedział.
- No, bo ta scena była naprawdę straszna… - zrobiłem naburmuszoną minę.
- Nie dąsaj się – wepchał mi do ust popcorn. Kolejna drastyczna scena. Pisnęłam. Od dziś zaczynam bać się horrorów. Lys mnie przytulił dając tym poczucie bezpieczeństwa. Oderwałam się od niego i znów oglądałam film. Zjadłam już swoje żelki, a teraz zjadam popcorn Lysa. Po filmie poszliśmy do parku. Spacerowaliśmy długo. Była już 23:30. Usiedliśmy na ławce.
- Jest coś co chciałem ci powiedzieć od dawna – zaczął – Długo o tym myślałem… i… i chciałbym cię zapytać czy chcesz być moją dziewczyną? – ostatnie słowa wypowiedział bardzo szybko. Prawie go zrozumiałam.
- Tak – musnęłam jego usta. Potem spacerowaliśmy wtuleni w siebie. Nagle usłyszeliśmy krzyk:
- Ej, Lysander, Olivia chodźcie! – był to Kastiel. Jego głos świadczył o tym, że jest pijany. Chcąc nie chcąc musieliśmy do niego pójść. Było tam jeszcze dwóch innych chłopaków. Niebieskooki blondyn i czarnooki brunet, którzy też byli pijani.
- Ślisczna mose chsesz troschę? – wybełkotał brunet i pokazał na butelkę piwa.
- Nie, dziękuję – odpowiedziałam.
- A mose jednak? – drążył.
- Will  odwal się od niej, przecież powiedziała ci, że nie chcę – powiedział Lys.
- A mose ty chces? – zapytał.
- Nie. Jestem z Olivią i muszę odprowadzić ją do domu -  na słowo „dom” wzdrygnęłam się.
- Może jedna się skuszę – powiedziałam cicho.
- No to mas -  blondyn podał mi butelkę.
                                                                      ***
            Po godzinie byłam lekko wstawiona. Lysander wypił tylko jedno piwo.
- Olivia może lepiej już chodźmy do domu? – zaproponował.
- Uuuuu, tak sybko idziecie – zasmucił się Kas.
- Masz rację chodźmy – powiedziałam. Szliśmy właśnie przez park kiedy naszła mnie ochota na śpiewanie.
- Jestem King Brus Li! Karate mistrz – śpiewałam – Lysiu prawda, że jestem?
- Jesteś, jesteś – potwierdził.
- Jestem King Brus Li! Karate mistrz! A teraz inny repertuar! Kiedyś tam dojdę… dooooojjjjddę taaaam. Kiedyś tam dojdę…
- Jesteśmy już pod twoim domem – oznajmił różnooki.
- O! Doszłam tu – kolejny raz zaśpiewałam. Zapukał w drzwi. Otworzył je zdenerwowany Przemek. Pociągnął mnie do domu i wyzwał Lysa, a potem zamknął drzwi.
- Gdzie byłaś?! – ryknął.
- W kinie – odpowiedziałam.
- I tam się upiłaś?! Pomyśl co powiedzieli, by na to rodzice?!
- Że sobie nie radzisz… - wtedy uderzył mnie w twarz. Łzy popłynęły mi po policzkach. Nigdy nie spodziewałabym się, że on mnie uderzy. Byłam w szoku z resztą tak jak on. Wybiegłam z domu. Dokąd by pójść? Do Lysa. Przecież to mój chłopak. Na pewno mnie nie wyrzuci na zbity pysk. Prawda? Nie wiedziałam, którą drogą poszedł, a może pojechał autobusem? No nic pójdę dłuższą drogą. Jest bezpieczniejsza. Po kilku minutach stałą pod domem mojego chłopaka, ale to fajnie brzmi. Chłopak. Chłopak. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Otworzył mi Leo.
- Jest Lysander? – spytałam.
- Jest, ale bierze prysznic – oznajmił. Przyjrzał mi się dokładniej – Co się stało? – wprowadził mnie do domu.
- Przemek mnie uderzył – rozpłakałam się.
- Co, jak to?! – nie dowierzał.
- Nie pozwala mi się spotykać z Lysiem, więc uciekłam i poszłam z nim do kina -  wciąż płakałam – Potem byliśmy w parku i spotkaliśmy Kasa i dwóch innych chłopaków. Pili alkohol i zaproponowali mi. Miałą dość tej sytuacji z Przemkiem, więc wypiłam… trochę. Potem wróciłam i… i uderzył mnie gdy się kłóciliśmy – wciąż płakałam.
- Leo! Czy ktoś płacze?! – usłyszałam Lysa. Po chwili pojawił się w salnie, w którym byliśmy. Był ubrany w piżamę i miał mokre włosy – Olivia co się stało? – podszedł do mnie i przytulił.
- Olivia ja jadę do Przemka. Trzeba to wytłumaczyć – powiedział Leo.
- Nie! Pojedziesz do niego rano – poinformowałam.
- Dobra. Lysiu zrobisz kolację dla Olivii i pokażesz pokój, w którym będzie spała. Ja jestem padnięty – oświadczył.
- Ok – czarnooki poszedł na górę – Co się stało? – spytał białowłosy. Opowiedziałam mu to, co czarnookiemu. Ten tylko mnie przytulił – A teraz zrobię ci kolację! – poszliśmy do kuchni i zaczęliśmy robić naleśniki. W całej kuchni była mąka, bo podczas robienia ciasta zaczęliśmy się nią rzucać. Zjadłam naleśniki z czekoladą i bitą śmietaną. Potem Lysander spytał się mnie czy chcę mieć osobny pokój czy chcę spać razem z nim. Oczywiście wybrałam drugą opcję. Zasnęłam wtulona w Lysia.  





No i macie rozdział ;3 kolejny dodam jak doda Aga i Marcela :P 
wy szantażowałyście mnie to ja was! Błahahhahhahahahahahaha

środa, 25 grudnia 2013

Rozdział 9 - święta część 2

               Teraz trwają przygotowania do Wieczerzy Wigilijnej. Mój brat smaży karpia, a ja z Rozą kroimy warzywa na sałatkę. Reszta ozdabia dom na zewnątrz i wewnątrz. Ciągle krzyczą. Gdy skończyłyśmy robić sałatkę Przemek powiedział, żebyśmy robiły ciastka. Zaczęłam szukać przepisu. Gdy go odnalazłam powiedziałam Rozalii żeby wyjęła potrzebne składniki. Po godzinie męki ciasto było gotowe. Pozostało tylko wyciąć foremkami ciastka. Przemek też powoli kończył gotować dwanaście potraw. Zaczęłyśmy nakrywać do stoły, który został specjalnie przeniesiony do salonu. Potem przyniosłyśmy potrawy i zawołałyśmy chłopaków.
                                               ***
           
            Po kolacji wszyscy leżeli na kanapie. Oglądaliśmy Titanika. Titanic w święta hahah.  Roza i Alex płakali, bo właśnie była scena jak główny bohater umiera. Tak się najadłam, że nie mogę się ruszać. Zaczęłam ziewać, po chwili zasnęłam…
„ Dziewczyna o ciemnobrązowych włosach huśtała się na huśtawce pod wielkim dębem. Drzewo miało piękne rozłożyste gałęzie i znajdowało się na łące. Wokoło unosił się zapach kwiatów. Wiał lekki wietrzyk. Nagle dziewczyna zobaczyła dwie postacie. Przyglądała się im długo. Miała wrażenie, że skądś je zna.
- Mama?! Tata?! – krzyknęła. Postacie nie odpowiedziały jej. Łąka stałą się korytarzem, a niebieskooka upadła na ziemię. Wstała i zaczęła biec w kierunku mężczyzny i kobiety, w czym utrudniała jej suknia, którą na sobie miała. Była długa, aż do ziemi z ogromnymi falbanami. Różowa. Dziewczyna na samą myśl tego koloru wzdrygnęła się. Im szybciej biegła tym postacie stawały się być bardziej rozmazane. Znów upadała na ziemię.
- Kochamy cię – to ostatnie, co usłyszała”
            O kurwa, co to było?! Ale chce mi się pić! Która godzina? I gdzie ja jestem? 04:30 i jestem w swoim pokoju. Co to? Aaaaa! To tylko Lysander. Co?! Lysander?! Zepchałam go z łóżka. Kto pozwolił mu spać ze mną?!
- Ała… - jęknął z głową przyłożoną do podłogi. Nawet nie wstał. A śpij na podłodze. Poszłam do kuchni, żeby się napić. Wzięłam karton soku pomarańczowego ze sobą. Przewróciłam się na schodach i wylałam trochę napoju. A chuj! Przemek posprząta. Poszłam do mojego pokoju. Ten znowu śpi na moim łóżku. Wypad. Znów go zepchnęłam. Leż i nie ruszaj się stamtąd. Położyłam się.
- Dlaczego mnie zepchnęłaś? – spytał z wyrzutem.
- Dlaczego ze mną spałeś? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Nie jestem gejem, żeby spać z jakimś chłopakiem… - powiedział zburzony. Zapamiętać: Lys niewyspany Lys wkurwiony.
- Mogłeś zapytać – napiłam się łyka soku.
- Spałaś – wciąż był zły. Podszedł do mnie. Zabrał mi sok i wypił cały. Oddał mi pusty karton, po czym położył się obok mnie. Odkręciłam się do niego plecami i próbowałam zasnąć, ale na marne. Wciąż się kręciłam.
- Przestaniesz się wiercić?! – powiedział lekko zdenerwowany Lys. 
- Ale nie mogę zasnąć… - odparłam.
- Chodź… - przytulił mnie – A teraz śpij! – próbowałam zasnąć, ale nie mogłam! Po kilku minutach wiercenia się Lysander powiedział: - Zaśniesz ty w końcu?! – teraz to był bardzo zdenerwowany.
- No, ale ja nie mogę! – krzyknęłam.
- Ciiii…, bo jeszcze obudzisz tą gromadkę. Chodź – był zaskakująco spokojny. Złapał mnie za rękę i gdzieś prowadził. Wdeptał w plamę soku na schodach. Uśmiechnęłam się. Doszliśmy do kuchni. Posadził mnie na krześle. Wyjął z lodówki mleko, a z szafki miód. Nalał mleka do małego baniaczka i dodał miodu. Po kilku minutach nalał do szklanki i postawił przede mną.
- No, a teraz powiesz, dlaczego nie możesz zasnąć – oświadczył. Upiłam łyk mleka. Nic nie mówiłam – Zły sen? – spytał. Pokiwałam głową. Przytulił mnie – Idziemy spać?
- Tak – i jak na zawołanie ziewnęłam.
- No widzę, że w końcu jesteś śpiąca… - poszliśmy do mojego pokoju. Po chwili zasnęłam.
            Już ranek. Lysander śpi. I to ja jestem śpiochem.
- Wstawaj! – krzyknęłam mu do ucha.
- Co? – powiedział zaspany.
- Wstawaj! – tym razem krzyknęłam głośniej.
- Jeszcze pięć minut… - schował głowę pod poduszkę.
- Jak wstaniesz to cię pocałuję – wyszeptałam. Momentalnie stał przy mnie. Ty erotomanie jeden! Zaczęłam uciekać do kuchni. Schowałam się za Przemkiem, który popijał kawusię. Zabrałam mu kubek i wypiłam łyka.
- Ej no zrób sobie, a nie…! – nie dałam mu dokończyć.
- Też cię kocham – w tym momencie do kuchni wszedł Lysander – Chcesz kawę? – spytałam robiąc sobie.
- Tak – odpowiedział.
            Zrobiłam kawę i śniadanie. Po chwili zeszli się wszyscy, więc musiałam zrobić więcej żarcia. Po śniadaniu poszliśmy do salonu, żeby zobaczyć jakie mamy prezenty. Dostałam sukienkę z odkrytymi plecami od Rozy, naszyjnik z napisem „Love” od Lysandra, śliczną torbę od Alexa, długi wisiorek z reniferem od Armina, bluzę z świętym Mikołajem od Leo, ale nigdzie nie widziałam prezentów od Przemka i Kastiela, a ich samych nie widziałam. Nagle do domu wbiegł malutki piesek z kokardką na szyi i jakąś karteczką, na której pisało „Dla Olci od Kastiela i Przemka”. Piesek od razu zaczął lizać mnie po twarzy. Zaśmiałam się. Do salonu wszedł czerwonowłosy i czarnowłosy.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – rzuciłam się na nich i zaczęłam ściskać.
- Dobra, bo to podchodzi pod próbę gwałtu – powiedział Kas.
- To nic! – znów ich uścisnęłam.
- Dobra mała nie ciesz się tak, ktoś będzie musiał po nim sprzątać – oświadczył mój brat.
            Jeszcze raz im podziękowałam i ogarnęłam się. Zaczęła bawić się z pieskiem. Przemek odpakował prezent ode mnie. Myślałam, że się porzyga tęczą z radości. Okazało się, że owe kapcie, są na baterie i gdy się w nich chodzi grają melodyjkę i się świecą. Czarnowłosy chodził w nich z godzinę i nie mógł się nacieszyć. Po tej godzinie myślałam, że mnie kurwica trafi.
- Dlaczego mu je kupiłaś? – spytał Armin.
- Gdybym wiedziała, że one grają tą durną melodyjkę to w życiu bym ich nie kupiła – wyznałam – Ej ściągnij te kapcie! – krzyknęłam i rzuciła w niego poduszką.
- Nigdy! – wykrzyknął i zaczął się śmiać jak psychopata. Znów rzuciłam w niego poduszką – Już po tobie – podszedł do mnie i zaczął bić mnie poduszką. Przez przypadek uderzył Rozalię. Ta mu oddała i po chwili przyłączyli się wszyscy. O kurdek rozpętałam czwartą wojnę światową! (trzecia wojna światowa została rozpętana w części 1)
Biegnę.
Ktoś mnie goni.
Trzask.
Schowałam się w pokoju Przemka. Ten ktoś otworzył drzwi, ale jakim cudem?! To tylko Lysander. Uffff… Zaraz, zraz, co on trzyma za plecami. Koc. Przeraziłam się. Białowłosy uśmiechnął się złowieszczo.
- Aaaaaaaaa – krzyknęłam. Lys rzucił się na mnie i owiną w koc – Wypuść mnie! – pocałował mnie.
- Nie mam ochoty – i znów się uśmiechną – teraz nie uciekniesz mi tak jak rano – i kolejny pocałunek.
- Co do chuja!!! – usłyszałam krzyk Przemka – Olivia wytłumacz mi to już!
- Przemek to nie tak jak myślisz – wyplątałam się z koca.
- A jak?! – był strasznie zdenerwowany.
- No, bo… - zaczęłam.
- Dobra nie tłumacz mi się! Masz szlaban młoda damo!
- Jestem dorosła!
- Ale ja się tobą opiekuję.
- Nie jesteś moim ojcem! – łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie płakałam. Wybiegłam z tego pokoju do kuchni. Zaczęłam jeść sałatkę. Przyszedł Przemek i zaczął coś tak biadolić. Nie słuchałam go, bo gdy jem moją ulubioną sałatkę wyłączam się. Poszedł. Zjadłam i poszłam szukać Lysa, przecież muszę go przeprosić. Siedział u mnie w pokoju, a raczej szperał mi po półkach. Walnęłam go po łapach.
- Zgubiłeś coś, że grzebiesz po moich półkach? – zapytałam z rękoma założonymi na piersi.
- No… ja… yyy – jąkał się.
- Dobra, nieważne. Chciałam cię przeprosić za tę całą akcję Przemka… - zrobiło mi się głupio.
- Nie przepraszaj! To ja powinienem cię przeprosić. Gdybym nie zaczął cię całować nie było by tej awantury. Ale też rozumiem twojego brata. Martwi się o ciebie, gdybym miał młodszą siostrę i zobaczył jak całuję się z jakimś chłopakiem prawdopodobnie zachowałbym się podobnie – wyjaśnił.
- No to się cieszę, że wszystko sobie wyjaśniliśmy – uśmiechnęłam się i pocałowałam białowłosego. On oddał pocałunek i długo jeszcze byśmy to robili gdyby nie Przemek.
- Kchy, kchy – pokaszliwał znacząco. Odsunęliśmy się od siebie.
                                                           ***
            Przez resztę świąt Przemek nie dawał mi nawet porozmawiać z Lysem, bo przychodził i gadał z nami. Gdy usiadłam obok niego on siadał między nami. I różne takie podobne sytuacje. Myślałam, że zwariuję! Czasem patrzył na różnookiego takim wzrokiem jakby chciał go zabić. Miałam już dość tej sytuacji.



No więc tak. Jestem dumna z tego rozdziału. No i chyba tyle o rozdziale… Mam nadzieję, że się spodoba i mam takie pytanko:

Marcela i Aga kiedy będą u was rozdziały?! ( O Bellę nie pytam, bo kilka dni dodała nowy)  


Czytasz = Komentujesz 

wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 9 - Święta część 1

            Dziś jest 23 grudnia. Niedługo Boże Narodzenie! I to właśnie dziś przychodzi Lys, Leo, Kastiel, bliźniacy i Roza. Kastiel przychodzi, dlatego że sam spędza święta, więc Lysander zaproponował mu, żeby wpadł do mnie. Tak samo jak bliźniacy. Oczywiście mój brat się zgodził. Dzwonek do drzwi. Biegnę po schodach do drzwi. Otwieram i widzę Alexa i Armina. Przytulamy się z Alexem. Zapraszam ich do kuchni, na herbatkę. Gadamy kilka minut, a potem znów słyszę dzwonek. Otwieram drzwi i widzę Lysandra. Chwilę potem zjawili się wszyscy.
                                                           ***
- Leo, debilu weź pomóż, a nie stoisz jak słup soli!! – krzyczał Przemek próbując wnieść choinkę do domu.
- Dobra, nie musisz mnie wyzywać – odparł.
- Owszem muszę! Rusz ten tyłek sam tego tu nie wciągnę! – zrobił się czerwony ze złości.
-Debil! Debil! Debil! Debil! Deb… - usłyszałam mój dzwonek w komórce, informujący o wiadomości. Ta świetny jest! Wszyscy popatrzyli się na mnie – To tylko mój dzwonek, nie przeszkadzajcie sobie! – napisała do mnie Viola. „ Hej, jak tam u cb? Siedzisz i obżerasz się kiełbaskami czy pomagasz w przygotowaniach?” Odpisałam: „ Pomagam. Chłopaki wnoszą choinkę do domu i strasznie przeklinają :D”. Popisałam z nią jeszcze chwilę.
- Śpiochu chodź szybko! Ubieramy choinkę! – do kuchni, w której siedziałam wbiegł podekscytowany Lysander. Wielki uśmiech na ustach, szaleńcze iskierki w oczach. Czy on nie obrzyga mnie tęczą?! Ech tak nie wiele trzeba, by go uszczęśliwić… - No chodź, chodź, chodź, chodź, chodź, chodź!- zaczął mnie ciągnąć.
- Hahahhahah, już idę nie musisz mnie ciągnąć – gdy na niego patrzę moje usta układają się w uśmiech. No i zaczęliśmy ozdabiać świąteczne drzewko. Rozalia i bliźniacy robili to razem z nami, a Leo, Przemek i Kastiel popijali piwo. O nie! Tak być nie będzie. Podeszłam do nich i zabrałam butelki. Popatrzyli na mnie z wyrzutem. Pokazałam na choinkę. Poszli ze spuszczonymi głowami ubierać ją. Gdy drzewo było obwieszone bombkami, łańcuchami, światełkami i różnymi takimi, Rozalia oznajmiła, że trzeba zrobić zakupy świąteczne.
            Udaliśmy się do centrum handlowego. Rozali stwierdziła, że pójdzie tylko ze mną, a reszta niech idzie razem. Dla mnie spoko. Chodziłyśmy po sklepach. Kupiłam już prezent dla Kastiela i bliźniaków. Czerwonowłosemu kupiłam struny do gitary, Alexemu dwa tiszerty (sorry nie wiem jak się pisze) i świąteczny szalik, Arminowi grę „Giutar hero2”, na którą się wykosztowałam 250zł. Rozalia nie kupiła jeszcze nic. Szuka „czegoś”. Tylko, czego?! Byliśmy w jakimś sklepie z sukienkami. Zauważyłam sukienkę, która podobała się białowłosej, ale nie mogła jej kupić, bo nie miała kasy. Była naprawdę ładna, czerwona. Dyskretnie ją kupiłam, by Roza nie wiedziała, jaki mam dla niej prezent. Co, by kupić Leo? Nie mam pojęcia. Poszłyśmy do innego sklepu. Zobaczyłam piękną śnieżną kulę. Nie była to jakaś tandetna kula. Była dość spora. Jej powierzchnia mieniła się jak bańka mydlana. Śliczna.  Tak to kupię Leo! Rozalia też coś kupiła. W końcu. Jeszcze tylko prezent dla Lysandra i Przemka. Bratu kupiłam takie fajne kapcie z reniferami. A co kupię Poecie? Nie mam pojęcia. Poszłam do sklepu z obrazami. Hmmm… może jakiś obraz? Nie, to głupie! Chodź może nie! Kupiłam ramę do obrazów. Postanowiłam, że narysuję jego portret i włożę do tej ramy. Nie była duża. Format A4. Miałam prezenty da wszystkich. Obładowana torbami poszłam do Rozy, która siedziała przy fontannie.
- Kupiłaś już wszystko? – spytałam z nadzieją w głosie. Miałam już dość tych zakupów.
- Tak – odparła – Chodź poszukamy chłopaków.
                                                                       ***
            W końcu w domu! Pobiegłam do swojego pokoju. Schowałam prezenty pod łóżko. Potem je zapakuję. Zaczęłam rysować. Po 1,5 godziny szkic był gotowy. Pozostało tylko pomalować. Wyjęłam farby akwarelowe. Pomalowałam oczy i ten zielony szalik, który zawsze nosi Lys. Zrobiłam jeszcze dwie kropki obok głowy Lysandra z zielonej farby. Resztę poprawiłam na czarno i w sumie to tyle. Byłam dumna ze swojego dzieła. Malowanie zajęło mi godzinę. Wow coś długo robiłam ten obrazek. Położyłam go na grzejnik, żeby szybko wyschnął. Nagle ktoś z impetem wpadł do mojego pokoju. Był to Kastiel.
- Czego?! Zajęta jestem! – powiedziałam zła. Mógł, chociaż zapukać!
- Nuuuuuuuudzę się! – wyznał i rzucił się na moje łóżko.
- I co ja mam do tego?
- Myślałem, że robisz coś ciekawego…
- Nie robię nic co by cię zainteresowało. Wyjdź – oznajmiłam.
- Ale ja się nuuuuudzę – czy on nie rozumie mojego przesłania „Idź Pan w chuj”?
- Masz porysuj sobie czy coś – podałam mu kartkę i ołówek. Westchną.
- Co mam narysować? – zapytał z rezygnacją.
- Co chcesz…
- A mogę ciebie? – spytał nagle.
- Ok, rysuj – powiedziałam i usiadłam naprzeciwko niego. Zaczął rysować. Kilka razy przeklął. Przez pół godziny siedziałam prawie bez ruchu, bo gdy się ruszyłam czerwonowłosy klął jeszcze bardziej.
- Skończyłem – powiedział dumnie.
- Pokaż! – zażądałam.
- Jak będziesz się śmiać … - ostrzegł.
- Nie będę – zaprzeczyłam. Podał mi kartkę do rąk. Wow! Chłopak ma talent. Narysował mnie tak realnie – Masz talent – oznajmiłam.
- Na serio? – zdziwił się.
- Tak. Teraz wyjdź.
- Ale… - zaczęłam go wypychać  z pokoju. No w końcu!
            Włożyłam obrazek do ramki. Zapakowałam resztę prezentów.
- Olivia chodź na dół do nas! Cały dzień siedzisz w swoim pokoju! – krzyczał Przemek.
            Poszłam do salonu gdzie byli wszyscy. Usiadłam na fotelu. Wszyscy oglądali jakąś komedię. O ludzie zaraz się zanudzę! Lysander ziewał, co chwilę. Najwidoczniej też się nudził. W kieszeni spodni miałam karteczkę. Wyjęłam ja i napisałam „Nudzę się! Uciekajmy stąd!”. Rzuciłam nią w Lysa. Zdziwiony rozwiną papier i podszedł do mnie. Wstałam i wybiegliśmy z tego przeklętego salonu. Szybko ubraliśmy się w kurtki i opuściliśmy dom. Słyszałam jeszcze jakieś krzyki, ale już byliśmy daleko.
- A tak w ogóle gdzie idziemy? – spytał białowłosy.
- Yyyyy… no ja… yyy… ten… no… ja… nie wiem! – wyznałam.
- Park? – zaproponował.
- Tak.
            Udaliśmy się do parku. Było tak cudownie. Słońce już zachodziło, dzięki czemu śnieg się mienił. Ptaki skakały po gałęziach drzew, by schować się przed zimnym wiatrem, który rozwiewał mi włosy. Nasze oddechy zmieniały się w kłęby dymu. Mróz szczypał mnie w policzki i nos, a śnieg spadał na moje ręce, by po chwili stać się wodą. Szliśmy rozmawiając, kiedy poślizgnęłam się na lodzie, złapałam się Lysa i upadliśmy razem.
- Przepraszam! – krzyknęłam – Myślałam, że jesteś silniejszy! – zaśmiałam się.
- Przepraszam! Myślałem, że jesteś mniej niezdarna – odgryzł się Lys. Obydwoje wybuchliśmy śmiechem – Wstawaj  -powiedział i podał mi rękę – Choć porobimy sobie jaja – pociągnął mnie w stronę domów jednorodzinnych.
- Co my robimy? – spytałam ze zdziwieniem.
- Zobaczysz – odparł tajemniczo – Jak ci powiem „uciekaj” to uciekasz. Jasne?
- Jak słońce! – właśnie dotarliśmy do drzwi jednego z domów. Lys zadzwonił dzwonkiem.
- Uciekaj! – krzyknął i pobiegł za drzewo.
- Co?! O co… - nie mogłam dokończyć, bo jakaś kobieta otworzyła drzwi.
- Dzień dobry – powiedziała – Co pani tu robi?
- Ja… przepraszam, pomyliłam adres – powiedziałam i odeszłam. Podeszłam do drzewa, za którym chował się Lys. Walnęłam go z całej siły w ramię – No wiesz, co?! Mogłeś powiedzieć, że będziemy dzwonić do domów i uciekać! – powiedziałam zbulwersowana.
- Ała… No mówiłem „Uciekaj”…  - udał obrażoną minę.
            Potem jeszcze kilka razy dzwoniliśmy do domów. Niespodziewanie Lysander rzucił we mnie śnieżką. Dostałam w głowę. Białowłosy zaczął się śmiać jak nigdy. Ugniotłam śnieżkę i rzuciłam w niego. Teraz to ja się śmiałam. Po chwili rozpoczęła się trzecia wojna światowa. Gdy się zmęczyłam i porządnie zmarzłam poddałam się. Usiedliśmy na ławce. Patrzyliśmy sobie w oczy. Lysander zaczął się zbliżać do mojej twarzy, a ja nie protestowałam. Nasze usta dzieliły milimetry. Zamknęłam oczy. Chwilę po tym poczułam wargi różnokiego na moich. Pocałunek nie trwał długo, bo zadzwoniła komórka Lysa. Oderwaliśmy się od siebie. Białowłosy wyłączył telefon. Uśmiechnął się i wróciliśmy do poprzedniego zajęcia.  






          Chciałam zrobić jeden wielki rozdział, ale nie chcę byście czekały za długo. No i ten... tego... uważajcie na Świętego Mikołaja! 

Wesołych i radosnych świąt!

       Z okazji Bożego Narodzenia chciałam wam życzyć wesołych świąt!
      No i jedziemy z  życzeniami: dobrych ocen, dużo prezentów, sexi chłopaka XD, dużo szczęścia i zdrowia i czego jeszcze sobie tam życzycie!  I oczywiście żebyście miały duuuuużo weny, by pisać zajebiaszcze rozdziały.
                                                                                                            Pozdrawiam Ewka XD  

Ps. Uważajcie na Świętego Mikołaja, bo to pedofil :o 

niedziela, 22 grudnia 2013

Ja jebię !!!!!!!!!!!!!!!

                  Kurwa no nie mogę zaraz mnie coś roztrząśnie, kurwa no!
        Ja pierdole, Marcela i Aga nie musicie mnie szantażować, bo ja kurwa dodam te jebane zdjęcia inaczej nie nazywam się Ewa (tak mam na imię) no i kurwa dodawajcie rozdziały, bo ja teraz nie mam czasu kurwa, no bo przygotowania do świąt itp., itd. ale dodam to zdjęcie!

Ale się zbulwersowałam!
    Kurwa dodawajcie rozdziały, dam zdjęcie na 100%! Obiecuję, o-bie-cu-ję! A ja danego słowa dotrzymuję!

piątek, 20 grudnia 2013

Rozdział 8 - zazdrość


            Obudziłam się na kanapie obok Lysa i Kasa. Dlaczego śpimy na kanapie? A tak, wieczór horrorów. Dziś poniedziałek. Trzeba iść do liceum. Co prawda jest to ostatni tydzień przed świętami, ale trzeba iść. Sprawdzam godzinę. 9:55. Co?  No to sobie poszłam... Obudzę Lysandra, przecież nie będę mieszkała u niego wiecznie.
  - E, ty Poeta wstawaj - on nazywa mnie Śpiochem, to ja go będę przezywała Poeta...
  - Nie chcę... - odparł.
  - Ughhhh... Wstajesz?! - spytałam stanowczo.
  - Ale, po co?
  - Bo chciałam ci powiedzieć, że idę do domu.
  - Co?! - i nagle wstał...
   - To, co słyszałeś... Nie będę mieszkała u ciebie wiecznie.
  - Ale to nie kłopot. Chcesz śniadanie?
  - Tak.
  - Ja też chcę śniadanko... - Powiedział Kastiel z twarzą w poduszce.
            Lysander przeczesał włosy ręką i poszedł do kuchni. Podążyłam za nim, by mu pomóc. Robiliśmy śniadanie śmiejąc się w niebo głosy. Nawet sam Kastiel przyszedł do kuchni, by sprawdzić, dlaczego nam tak śmieszno.  Zrobiliśmy kanapki. Czerwonowłosy po śniadaniu poszedł do siebie. Potem Lys włączył muzykę i razem zaczęliśmy śpiewać, wygłupiać się. Gdy sąsiedzi przyszli ze skargami przestaliśmy. Oglądaliśmy telewizję. Poszłam do toalety. Gdy wychodziłam przejrzałam się w lustrze, które wisiało na korytarzu. Wyglądałam potwornie. Podkrążone oczy, kilka siniaków na szyi i całe sine nadgarstki. Do tego bandaż na głowie. Zazrany Dake! Lysander podszedł do mnie.
  - Wszystko ok? - spytał z troską.
  - Ta, tylko wyglądam jak siedem nieszczęść - wyznałam.
  - Nie prawda. Jesteś piękna - zrobił się czerwony. Zaraz, zaraz! Powiedział, że jestem piękna?! - Przepraszam, woda na herbatę się gotuje - i poszedł. Spaliłam buraka.
            Poszłam do salonu. Jea! Trudne Sprawy! Stary odcinek... Pani Krysia nie daje żyć panu Adamowi. Ten w zemście kładzie jej na wycieraczce kał psa. Taaa... Uroczo... Lys też przyszedł to oglądać. Ciekawe gdzie usiądziesz, bo ja na pewno nie wstanę z tej kanapy. Podniósł moje nogi i położył je na swoich kolanach. Mądrze... Zaczął pisać w notatniku. Ale nuda...
            Koło godziny 17:00 Lys zawiózł mnie do domu. Przecież jurto trzeba iść do szkoły. Roza przywiozła nam notatki z lekcji i przez dwie godziny razem z Lysem przepisywaliśmy. Godzina 19:00.
  - Wiesz... Jest już ciemno... - ale ja spostrzegawcza...- No i może zostałbyś u mnie. Wiesz taki rewanż. Ja spałam u ciebie jedną noc...
  - Z miłą chęcią – powiedział. Zrobiłam kolację. Potem oglądaliśmy jakąś komedie. No i zasnęliśmy na kanapie.
                                                                       ***
            Obudziłam się i zobaczyłam, że Lys się śmieje. Tylko, z czego?
  - Z czego się śmiejesz? – spytałam.
  - Mówiłaś przez sen – odpowiedział.
  - I to było takie śmieszne? – zdziwiłam się.
  - Mówiłaś, że widziałaś przyszłość, że jest to goła kobieta w szlafroku i gazetką playboya w ręce, że chcesz biegać goła po ulicach wymazana w zielonej galaretce z cygarem w ustach, i że zabijesz zabitą osobę – teraz śmiał się jeszcze bardziej. No tak moje zwariowane sny…
  - Ja ci nie wierzę! Tylko tak sobie to powiedziałeś, żeby było mi głupio – stwierdziłam z założonymi rękami na piersi.
  - Czy ja cię kiedykolwiek okłamałem? – spoważniał.
  - No niby nie… - i znów zaczął się brechtać – I nie śmiej się! – nie przestawał. No to foch forever pięć minut. I to z przytupem! Poszłam do kuchni i zrobiłam nam śniadanko. Zaniosłam do salonu, gdzie siedział Lys. Włączył sobie telewizor. Widać, że czuję się jak u siebie w domu. To dobrze. Po godzinie szliśmy do liceum. Raczej jechaliśmy, bo Lysander przywiózł mnie wczoraj swoim samochodem. Po kilku minutach byliśmy pod szkołą. Powiedziałam mu, że idę poszukać Violetty. Szukałam jej, aż do dzwonka na lekcję. Udałam się na matmę. O bosz nienawidzę jej! Lekcja była potwornie nudna. Tak samo jak biologia i polski. Teraz jest przerwa; idę pod klasę muzyczną. I kogo widzę? Lysandra i jakąś dziewczynę z azjatycką urodą. I co ona robi? Chce go pocałować. O nie! Tak być nie będzie. Rzuciłam torbę na ziemię pod ławkę. Zaczęłam biec. Wskoczyłam białowłosemu na plecy.
  - Poeta, zawieziesz mnie na plecach pod salę muzyczną! – ta dziewczyna zrobiła się czerwona ze wściekłości. Ha, spadaj szmatko!
  - Przepraszam Li – zaczął Lys. A więc ta lonfra ma na imię Li… - ale teraz – nie dałam mu skończyć
  - Teraz robisz za mojego konika! Wio! – złapał mnie za tyłek, żebym nie spadła i ruszył. Po drodze zgarnęliśmy moją torbę prawie przewracając się. Po chwili byłam pod klasą. Ta dziewczyna też tam była. Pocałowałam Lysa w policzek. Dziewczyna widocznie się zdenerwowała.
  - Dziękuję – powiedziałam. Nagle zabrzmiał dzwonek. Weszliśmy do klasy. Na dzisiejszej lekcji śpiewaliśmy. Dla mnie spoko. Inni się stresowali jakby był to występ na scenie, albo gdzieś. Zaczęliśmy się z nich śmiać z Lysem.
            Właśnie wychodziłam z klasy, by udać się na dziedziniec. Gdy tam dotarłam usiadłam na ławce. Wtedy podeszły do mnie trzy dziewczyny. Jedna z nich to Li. Druga ma blond włosy i tonę tapety, trzecia też ma podobny makijaż.
  - No hej – powiedziała blondynka.
  - Cześć? – powiedziałam.
  - Odwal się od Lysandra! – krzyknęła Li.
  - Chciałabyś  - odparłam pod nosem.
  - Co ty powiedziałaś?! – blondynka złapała mnie za włosy i pociągnęła do góry, bym wstała – Odczep się od Kastiela i Lysandra. W innym przypadku będziemy mniej miłe – puściła moje włosy.
  - A co ma piernik do wiatraka? – spytałam.
  - Co?!
 - Ty jesteś głupia czy udajesz?
  - O nie tak moja droga nie będziemy rozmawiały! – powiedział i chciała mnie uderzyć. Złapałam ją za rękę nim to zrobiła. Ścisnęłam jej ją, aż zawyła z bólu.
  - Odczep się ode mnie – wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Jej koleżanki chciały się rzucić na mnie, ale podszedł do nas Kastiel.
  - Kastielku – powiedziała blondi – powiedz jej żeby mnie puściła. To boli – nawet zobaczyłam łzę w jej oku.
  - Nawet moja matka nie może do mnie mówić Kastielku, co dopiero ty! – zdenerwował się – Jeżeli trzyma cię to najwidoczniej ma ku temu powody – stwierdził już spokojnie. Puściłam blondynkę. Odeszły – Uważaj na te trzy. Ta blondynka to Amber, siostra Nataniela. Wystarczy, że pójdzie do niego, rozpłacze się i powie, że ty ją uderzyłaś, wtedy jesteś udupiona – ostrzegł mnie. Na mojej twarz malował się szok.
  - Nataniel ma siostrę?!
  - Tak. Co one od ciebie chciały?
 - A nic, nic – odparłam.
 - Nie umiesz kłamać.
 - Wiem Kastielku, wiem – powiedziałam i zaczęłam się śmiać. Spojrzał na mnie z rządzą mordu. Dzwonek. Uciekłam do liceum.
            Lekcje minęły jak zwykle nudno. Wychodzę ze szkoły i widzę białowłosego. Czeka na mnie? Nie! Przeszłam obok niego. Złapał mnie za ramię. Czyli jednak czeka na mnie.
  - Nie widziałaś mnie? – spytał z wyrzutem.
  - Widziałam, tylko myślałam, że czekasz na kogoś innego – wyszczerzyłam się.
  - To nie myśl – teraz i on się uśmiechnął. Ruszyliśmy w drogę. Nudno i cicho. Za cicho.
  - Jedziesz do rodziców w święta? – zapytałam, by zacząć jakąś rozmowę.
  - Nie, Leo się  z nimi pokłócił, a ja nie zamierzam tam siedzieć bez niego, więc te święta spędzimy we dwóch. No chyba, że Roza przyjdzie.
  - A może wpadniecie na święta do nas.
 - Co? Nie. Nie możemy przecież to…
 - To nie kłopot! W te święta będę tylko z Przemkiem i będzie mi nudno!
 - Ale… - nie dałam mu dokończyć.
 - Proszę, proszę, proszę, proszę… - mina zbitego szczeniaka.
 - Dobra, tylko jeszcze przekonaj Leo i swojego brata – ha wiedziałam, że się zgodzi.
 - Okej – wyjęłam telefon, wybrałam numer Leo. Czekam. Odebrał.
- Halo – powiedział czarnowłosy.
- Cześć. Prawda, że przyjdziesz do mnie i Przemka na święta? – spytałam.
- Co? O czym ty mówisz? – zdziwił się.
- O tym, że przyjdziesz do nas na wigilię.
- Ale…
- To nie kłopot! Proszę, proszę, proszę.
- Dobra, tylko przestań jęczeć.
- Pa – rozłączyłam się. Wybieram numer brata. Znów czekam… Odebrał.
- Hej, coś się stało – usłyszałam głos Przemka.
- Chcę ci powiedzieć, że Lys i Leo będą u nas w święta.
- A spoko.
- Cześć! – rozłączyłam się – Zgodził się – doszliśmy do mojego domu – Cześć!
- Cześć! – krzykną, gdy byłam już w progu.
           

            Krótki, nudny, nijaki. Te słowa opisują ten rozdział. Pisałam go kilka dni i wyszedł mi taki… gówniany. Ech… no trudno, ale to jest tak jakby wstęp do rozdziału 9. Miłego czytania!