- Wstawaj – mówiłam i szturchałam go w ramię.
- Leo nie chce iść do szkoły – zaczął gadać jakieś brednie.
- Lysander! – krzyknęłam – Wstawaj!
- Ola?
- Nie, Święty Mikołaj – powiedziałam – Zawieź mnie do domu.
- Już wstaję – westchnął – może zjemy najpierw śniadanie?
- Czemu nie? A wiesz może co się wczoraj działo?
- Pamiętam wszystko jak przez mgłę – zmarszczył czoło – ostatnie co pamiętam to jak tańczyłaś z Arminem.
- To ja w ogóle wczoraj tańczyłam z Arminem? – zdziwiłam się.
- Na to wygląda. Dobra, choć coś zjeść, potem odwiozę cię do domu – stwierdził i zaczął budzić Kastiela.
Zeszliśmy na dół. W domu był jeden syf. Koło sofy leżały zużyte prezerwatywy. Ludzie są ohydni. Wszędzie walają się puszki po piwie, butelki po wódce i różne takie. W całym domu wali papierosami. Usiadłam na kanapie, a do mnie dołączył brązowooki. Poszłam do kuchni w poszukiwaniu jakiś tabletek przeciwbólowych. Spytałam się białowłosego o leki. Grzebał coś w szafkach, by po chwili dać mi tabletkę. To był dość dziwne. Lys czuł się w domu Kastiela jak w swoim własnym. Nie zastanawiając się dłużej wróciłam do salonu. Czerwonowłosy miał zamknięte oczy i klął coś pod nosem o bólu głowy. Po niecałych piętnastu minutach wszedł Lysander z talerzem kanapek. Zjadłam dwie. Chłopcy byli bardzo głodni. Po śniadaniu Lys odwiózł mnie do domu. Pod naszym blokiem pożegnałam się z nim i poszłam do mieszkania. Chciało mi się pić i jeść. Zajrzałam do lodówki. Pustka. Był jeszcze sok pomarańczowy. Wypiłam całą zawartość na jednym wdechu. No nic trzeba iść na zakupy. Wzięłam trzy dychy z pudełka na ciastka i wyszłam z bloku. Poszłam do Biedronki i kupiłam chleb, bułki, wędlinę, ser, płatki, mleko, żelki, lody i papier toaletowy. Wyszło więcej niż trzydzieści złoty, ale na szczęście miałam jakieś pieniądze w kurtce. Zapłaciłam i wróciłam do domu. Postanowiłam zobaczyć czy nie ma żadnych listów. Ughhhhhhhh… Dlaczego ta skrzynka jest tak wysoko?! Nie mogłam dosięgnąć.
- Co to ma być do jasnej cholery?! – zaczęłam krzyczeć – Mam stawać na szczudłach żeby tu dosięgnąć?!
- Hahahah, jesteś tak mała i drobniutka, że pewnie tak – powiedział wchodząc na klatkę Kastiel. Podszedł do mnie i wyjął listy z tej przeklętej skrzynki – Trzymaj – podał mi je.
- Dzięki, gdzie idziesz?
- Do Lysandra. Obiecał, że jak cię odwiezie to pomoże mi sprzątać, ale do tej pory go nie ma więc idę go wyciągnąć siłą.
- Heh, jak nie chce po dobroci to trzeba siłą.
- Właśnie tak! – przyznał mi racje. Szłam w kierunku mojego mieszkania, Kastiel szedł obok. Potem zaczął walić do drzwi białowłosego, a ja weszłam do domu. Zaczęłam przeglądać listy. Same rachunki. Była 18. Walnęłam się na sofę. Usłyszałam jakieś hałasy na klatce schodowej. Wychyliłam głowę za drzwi i zaczęłam krzyczeć:
- Hej ciszej! – zobaczyłam, że Kastiel goni Lysandra. Zaczęłam się śmiać i zastanawiać, czym sobie zawinił białowłosy. Nagle różnooki schował się za moimi plecami.
- Olivia ratuj! On chce mnie zamordować! – zaczął panikować.
- Tchórz! Chowa się za dziewczyną – skomentował Kas.
- Wolę być żywym tchórzem, niż martwym bohaterem – stwierdził.
- Dobra już dość! – mówiłam przez śmiech – Kastiel zostaw Lysa i nie tłuczcie się tak, bo chce się zdrzemnąć.
- Śpioch! – stwierdził Lys.
- Bo zaraz zostawię cię na pastwę Kastiela.
- Dobra, dobra. Kolorowych snów.
- Dzięki – powiedziałam i weszłam do mieszkania. Walnęłam się na kanapę. Zasnęłam. Obudziło mnie szturchanie w rękę. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam Przemka. Zamruczałam coś pod nosem i przekręciłam się na drugi bok. Chłopak wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego pokoju.
- Aaaaaaaaaaaaa – mój krzyk. Łup! Spadłam z łóżka. Znów, znów ten koszmar. Jestem cała zapłakana i roztrzęsiona. Do mojego pokoju ktoś wbiega. Okazuje się, że to czarnowłosy. Przytula mnie, a ja wciąż płaczę. Podnosi mnie z podłogi i kładzie na łóżku. Po chwili leży obok mnie przytulając. Zawsze tak robi jak mam ten koszmar. Znów śniła mi się śmierć rodziców.
Następnego dnia była niedziela. Obudziłam się i zrobiłam poranną toaletę. Wyszłam z domu do parku pomyśleć. Przypomniał mi się ten koszmar. Po wypadku śnił mi się prawie codziennie, ale od trzech miesięcy nie śnił mi się. W poprzednim miejscu zamieszkania nie maiłam żadnych przyjaciół. Może oprócz bliźniaków i Ewelin, ale ona znienawidziła mnie, bo jej chłopak zakochał się we mnie i ją rzucił. Był najpopularniejszym chłopakiem w szkole. Każda dziewczyna się w nim kochała. Tylko nie ja. Nie nawiedziłam takich osób. On ubzdurał sobie, że musi mnie w sobie rozkochać i pomyśleć, że przez takiego śmiecia straciłam jedyną koleżankę. Nie zastanawiając się dłużej nad tym usiadłam na ławce. Coś mnie natknęło i postanowiłam coś narysować. Poszłam, wręcz pobiegłam do papierniczego i kupiłam zeszyt formatu A4, ołówek i gumkę do ścierania. Cały dzień przesiedziałam rysując w parku. Gdy spojrzałam na wyświetlacz komórki zobaczyłam, że jest godzina 21:00. Postanowiłam zbierać się do domu. Postanowiłam iść przez miasto. Droga była dłuższa, ale bezpieczniejsza. Nagle ktoś mnie złapał za ramię.
- Cześć – usłyszałam znajomy głos Lysandra.
- Hej – odpowiedziałam.
- Co tu robisz? – spytał.
- Wracam z parku.
- Może poszlibyśmy na pizzę? – zapytał. Na słowo „pizza” mój brzuch się odezwał. No tak przecież cały dzień nie jadłam – To chyba znaczy tak – zaczął się śmiać.
- Nie mam kasy – wyznałam.
- Nie szkodzi ja zapłacę – stwierdził i zaciągnął mnie do pobliskiej pizzerii. Złożyliśmy zamówienia.
- Co robiłaś w parku – zaciekawił się różnooki.
- Siedziałam, oddychałam, rysowałam – odparłam krótko. Wtedy kelnerka przyniosła jedzenie. Pożarłam całą pizzę. Potem rozmawialiśmy chyba z godzinę. Dochodziła 24:00 i właściciel lokalu nas grzesznie mówiąc „wyprosił”. Poszliśmy razem do naszego bloku. Lys pocałował mnie w policzek na pożegnanie. Przez to zrobiłam się czerwona, ale on chyba tego nie zobaczył, bo po tym zdarzeniu szybko weszłam do domu.
Obudziłam się rano. Mój brat spał tuląc mnie. Znów śnił mi się ten sam koszmar. Obudziłam go. Powiedział, że idzie zrobić śniadanie. Zwlekłam się z łóżka i zrobiłam poranną toaletę. Jak zwykle założyłam za dużą o kilka numerów, szarą bluzę i białe rurki. Zjadłam śniadanie, spakowałam potrzebne na dziś książki i wyszłam z mieszkania żegnając się z Przemkiem. Pod moimi drzwiami stał Lysander.
- Co ty tutaj robisz? – spytałam ze zdziwieniem.
- Czekam na ciebie. Nie chciałem iść sam do szkoły – wytłumaczył i pocałował mnie w policzek. Tym razem na przywitanie. Nie spaliłam buraka. Przyzwyczaiłam się do jego bliskości na tyle by nie czerwienić się za każdym razem, gdy mnie dotyka. Szliśmy do szkoły w ciszy. Miałam dziś zły humor i nie paliłam się zbytnio do rozmów. Doszliśmy na dziedziniec. Podszedł do na Kastiel.
- Dlaczego nie ubrałaś się tak jak na mojej imprezie? – spytał mnie zdziwiony.
- Mówiłam ci. Nie lubię być w centrum uwagi – odparłam spokojnie, ten chłopak za chwilę wyprowadzi mnie z równowagi.
- Heh, w tej bluzie nawet nie widać, że masz cycki – no i przegiął pałkę!
- Jeżeli masz zamiar mnie komentować to daruj sobie – powiedziałam nadal spokojnie. Niech powie jeszcze słowo to go zabiję na miejscu.
- Będę komentował – droczył się ze mną.
- Milcz, albo nic nie mów! – straciłam cierpliwość do tego łoma – Cześć – rzuciłam na odchodne i poszłam do szkoły. Pierwsza lekcja minęła zwyczajnie tak samo jak druga. Zadzwonił dzwonek informujący, że zaczyna się trzecia lekcja. Szybko pobiegłam do szafki. Nie mogłam jej otworzyć.
- Jebana…! - szamotałam się z szafką i wyklinałam ją - …Kurewstwo…! - nie szczędziłam przekleństw - … OTWIERAJ SIĘ SKURWYSYNIE! – nie wytrzymałam i walnęłam w szafkę z pięści. Szybko tego pożałowałam, bo moją rękę przeszył ból. Złapałam się za nią i skuliłam klnąc z bólu – Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa! – spojrzałam na rękę. Skóra na kostkach krwawiła. Szafka był otworzona. To oznaczało moje zwycięstwo! Wyjęłam z niej plastry i przykleiłam na rany.
- No, no nie sądziłem, że księżniczka zna tyle przekleństw i, że potrafi tak przyłożyć – powiedział opierający się o ścianę czerwonowłosy. Prychnęłam i wyciągnęłam z szafki to co było mi potrzebne. Miałam już odejść, ale brązowooki pociągnął mnie za rękę i gdzieś prowadził.
- Puść mnie! Gdzie mnie ciągniesz?! – krzyczałam.
- Nie drzyj się! Jest lekcja, zaraz ktoś nas usłyszy – powiedział.
Wprowadził mnie na ostatnie piętro liceum. Potem zaprowadził w inny korytarz. Zobaczyłam drzwi. Kastiel wyjął klucz i otworzył je. Kazał mi tam wejść. Weszłam i zobaczyłam, że jestem na dachu liceum. Widok zapierał wdech w piersiach. Usadowiłam tyłek na zimnym, betonowym dachu. Czerwonowłosy usiadł obok mnie. Słońce przyjemnie grzało moje ciało.
- Z kąt masz klucze na dach? – spytałam.
- Pożyczyłem od Srajtaniela – oparł z obojętnością.
- Mówiąc „pożyczyłem” miałeś na myśli „ukradłem”? – pokiwał twierdząco głową – Srajtaniel to Nataniel? – znów pokiwał głową.
- Choć usiądziemy na ławce, bo zimno mi w tyłek – powiedział i poszedł na ławkę. Powędrowałam za nim. Gdy siadłam położył mi głowę na kolanach.
- Wygodnie? – spytałam.
- Tak – odparł i zamkną oczy. Zaczęłam bawić się jego włosami. Wykombinowałam, że zaplotę mu kilka warkoczyków. Już robiłam piątego kiedy on nagle otworzył oczy i zapytał:
- Co ty robisz?
- Nic - powiedziałam i zaczęłam uciekać. Po tym jak rozplątał swoją "fryzurę" rzucił się na mnie przewracając nas i zaczął gilgotać. Błagałam o litość, ale on nie zna litości. Gdy nie mogłam już oddychać puścił mnie.
- Dobra chodź na lekcję, bo Srajt nie da ci spokoju, że opuściłaś lekcję - stwierdził i pomógł mi wstać.
- Jesteś bezlitosną bestią - wycedziłam. Czułam, że od tego gilgotania jestem czerwona na twarzy.
Poszliśmy na lekcję. Reszta zajęć minęła mi raczej normalnie. Poznałam Rozalię, Violettę, która tak jak ja uwielbia rysować; Kim, Irys i Melanię. Wróciłam do domu. Przemek biegał po całym mieszkaniu. W przedpokoju stała torba. Czyżby gdzieś wyjeżdżał?
- Co ty robisz - zapytałam gdy stał przede mną.
- Jadę na tydzień do babci.
- Czy to znaczy, że będę sama przez tydzień? - spytałam rozradowana. W tym czasie mogłabym spokojnie poczytać lub porysować.
- Nie! Co to nie! Zamieszkasz z naszymi sąsiadami. Znasz Lysa? - pokiwałam głową - Ma brata, Leo. Znam go dość długo i pozwolił ci zamieszkać przez tydzień u nich - wytłumaczył - Nie zostawię cię samej na tydzień. Gdyby to były dwa dni to nie byłoby problemu.
- Ale ja jestem pełnoletnia - oświadczyłam - i nie potrzebuję żadnej opiek - zbulwersowałam się.
- Wiem. Nie ma żadnej dyskusji! Nie zostaniesz sama - krzyknął - Idź spakuj sobie rzeczy.
Poszłam do pokoju. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Nie uśmiechało mi się mieszkać u prawie obcych osób. Najgorsze było to, że mógłby mi się znów przyśnić ten cholerny sen! Obudzę się z krzykiem w nocy i co? Pomyślą, że jestem psychiczna.
Znalazłam twojego bloga przypadkiem. No muszę przyznać, że nawet fajny. Nie powiem, że idealny, bo to dopiero czwarty rozdział, ale opowiadanie fajny, pomysł fajny i wgl.
OdpowiedzUsuńZnalazłam też kilka błędów. Nie piszemy ''z kąd'', tylko skąd, ale nie będę się czepiała takich błachostek. Nie dziwię Ci się także, że na forum słodkiego flirtu nie dodajesz rozdziałów, bo mi się też tak kiedyś cezpiały xD
Czekam na następny rozdział. Nie mogę się doczekać xD Pozdrowionka
mam nadzieję, że dużo tych błędów nie było XD
Usuńpostanowiłam, że rozdziały będą raczej dodawane co sobotę lub niedzielę
dziś dodałam, bo nie poszłam do szkoły XD
Wagarujesz? Oj, nie wolno xD
UsuńA tak w ogóle, to zapraszam na moje opowiadanie :
http://life-renesmee.blogspot.com/
Nie, nie wagaruję!
Usuńja tylko specjalnie szłam wolno, by spóźnić się na autobus
potem wróciłam do domu XD
chętnie poczytam ;3
całuski >3<
Świetny Rozdział podobał mi się zwłaszcza te warkoczyki Kastiela już je sobie wyobraźiłam :D ja dziś też na wagarach :D
OdpowiedzUsuńFajny pomysł z tym, że Olivia ma zamieszkać z Lysem na ten tydzień ;) I w ogóle to świetny rozdział, jak zawsze ;D
OdpowiedzUsuńSweeeeeetaśnieeeee
OdpowiedzUsuńKas w warkoczykach musiał wyglądać przesłodko :3
OdpowiedzUsuń